Witalij Kliczko oświadczył, że nowe władze stolicy Ukrainy nie będą ingerowały w życie Majdanu.
Według zwycięzcy wyborów mera Kijowa mieszkający na tym placu ludzie sami zdecydują, czy pozostawią, czy też rozbiorą znajdujące się tam miasteczko namiotowe.
Wcześniej tego dnia aktywiści Majdanu rozpalili na prowadzącej do niego ulicy Chreszczatyk ogniska z opon samochodowych. Protestowali tak przeciwko apelom kijowskiego ratusza o usunięcie namiotów z głównego placu miasta.
"Stoimy tu, by mieć wpływ na władze. Kliczko nie sprywatyzował jeszcze Ukrainy i nie może nam ot tak powiedzieć: zabierajcie się stąd. Jesteśmy tutaj, bo dzięki nam oni są u władzy" - mówił jeden z mieszkających na Majdanie mężczyzn.
W wydanym później komunikacie Kliczko zgodził się, że ratusz nie będzie wtrącał się w życie miasteczka namiotowego.
"Majdan przywrócił na Ukrainie demokrację. Miliony obywateli, wśród których były setki tysięcy kijowian, przyszli tu, by bronić przyszłości swojej i swojego państwa. Walczyłem na Majdanie od pierwszego dnia. Nie pozwoliliśmy rozpędzić Majdanu wtedy i nie dopuścimy do tego dziś bez względu na to, jakie prowokacje nie byłyby urządzane" - oświadczył.
"Rozumiemy, że kraj i stolica powinny wrócić do życia w pokoju i rozpocząć reformy, których domagają się ludzie. Dziś sam Majdan powinien dokonać wyboru co do swojej przyszłości" - podkreślił Kliczko.
Protesty na znanym z czasów pomarańczowej rewolucji 2004 roku Majdanie Niepodległości rozpoczęły się w listopadzie ubiegłego roku, gdy ekipa ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza odmówiła podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.
Po brutalnych próbach rozpędzenia uczestników tych proeuropejskich akcji przez milicję, protesty skierowały się przeciwko władzom na czele z Janukowyczem. Zaczęto domagać się jego dymisji. W wyniku masowych wystąpień, w których zginęło ponad 100 osób, Janukowycz pod koniec lutego uciekł z Kijowa, po czym schronił się w Rosji.