Przywódcy abchaskiej opozycji ogłosili, że odsunęli od władzy prezydenta.
Prezydent tej samozwańczej republiki leżącej na terytorium Gruzji upiera się, że to on rządzi. Rosja, jedyny abchaski mecenas, godzi rywali, by nie dopuścić do groźnego precedensu.
62-letni Aleksander Ankwab, rządzący od 2011 roku, porzucił swój urząd we wtorek wieczorem, gdy do jego gabinetu wdarli się rozjuszeni demonstranci, żądając jego dymisji. Przeciwnicy Ankwaba zarzucają mu, że nie panuje nad szalejącą korupcją ani nad pazernymi dygnitarzami, marnotrawiącymi i rozkradającymi rosyjskie ruble, przysyłane hojnie z Moskwy na utrzymanie Abchazji.
Antyrządowym demonstrantom przewodzi 56-letni Raul Chadżimba, który od dziesięciu lat bezskutecznie ubiega się o stanowisko prezydenta Abchazji. Najpierw, w latach 2004 i 2009, przegrał wybory z Siergiejem Bagapszem, a w 2011 r. - z jego ministrem, Ankwabem. W czwartek Chadżimba i inni przywódcy opozycji powołali Tymczasową Radę Narodową i ogłosili, że przejmuje ona władzę w kraju. Według Chadżimby Ankwab uciekł pod opiekę rosyjskich żołnierzy do ich bazy wojennej pod Suchumi.
Chadżimba obiecuje, że jeśli prezydent złoży urząd dobrowolnie, nowe władze zapewnią mu bezpieczeństwo. W czwartek wieczorem z apelem o dymisję wystąpił do prezydenta parlament, który dodatkowo odwołał jego premiera Leonida Lakerbaję. W piątek Ankwab odparł, że ani myśli podawać się do dymisji ani słuchać rozkazów zamachowców. Dodał jednak, że gotów jest rozważyć dymisję, ale dopiero po konsultacjach z doradcami oraz "wyborcami i organizacjami społecznymi".
Na razie Ankwab, a także przywódcy opozycji, konsultują się z przybyłymi z Moskwy Władisławem Surkowem, doradcą i zausznikiem prezydenta Władimira Putina, oraz zastępcą sekretarza Rady Bezpieczeństwa Raszidem Nurgalijewem. "Zarówno prezydent, jak i jego przeciwnicy zgodni są co do tego, że przyszłość Abchazji zależy od przyjaźni z Rosją. Ankwab uchodzi może za nieco większego od Chadżimby zwolennika niezależności Abchazji, ale żaden z nich nie kwestionuje sojuszu z Moskwą" - mówi PAP Wojciech Górecki, politolog i znawca Kaukazu, autor książek o tym regionie.
"Rywalizując między sobą o władzę, obaj zabiegają o wsparcie Rosji, przez co jeszcze bardziej uzależniają się od Kremla. Dla Rosji nie ma większej różnicy, który z nich będzie rządził w Suchumi. Kremlowi może się jedynie nie podobać sposób wymiany ekipy rządzącej. Przyzwolenie na przewrót w Suchumi może doprowadzić do podobnych wystąpień gdzie indziej" - mówi Górecki.
Licząca ćwierć miliona ludności Abchazja oderwała się od Gruzji na początku lat 90. w wyniku krwawej wojny, którą wygrała dzięki wojskowemu wsparciu Rosji. W 2008 r., po otwartej pięciodniowej wojnie z Gruzją, Rosja formalnie uznała niepodległość Abchazji (a także innej zbuntowanej gruzińskiej prowincji, Osetii Południowej). Poza Rosją zrobiły to jeszcze tylko jej latynoamerykańskie sojuszniczki Wenezuela i Nikaragua, a także wyspiarska republika Nauru z Pacyfiku.
Samozwańcza niepodległość nie przyniosła jednak Abchazji spokoju ani dostatku. W wyniszczonym wojną i izolacją kraju jedynym źródłem dochodu państwa stały się dotacje z Rosji. Zawłaszczane i marnotrawione przez rządzących w Suchumi nie przyczyniły się do poprawy losu mieszkańców kraju uchodzącego za czasów ZSRR za czarnomorską Riwierę.
"W ostatnich miesiącach sytuacja społeczna w Abchazji bardzo się pogorszyła. Ludzie narzekają na korupcję, bezrobocie, ale najbardziej na brak jakichkolwiek perspektyw. Życie wydaje im się gorsze, niż było przed 2008 r., kiedy jeszcze nikt nie uznawał abchaskiej niepodległości. Winią za to przywódców, których podejrzewają o rozkradanie rosyjskich pieniędzy" - mówi Górecki.
Krytycyzm Abchazów wobec elit politycznych jest tym większy, że tworzą je dziś ludzie, którzy nie wywodzą się bezpośrednio z ruchu niepodległościowego, ani też nie mogą powoływać się na zasługi z czasów wojny z początku lat 90. "To czysto lokalny konflikt o władzę, kłótnia w rodzinie, nie komplikująca na razieWysłannicy w żaden sposób sytuacji w regionie" - uważa Górecki.
Wysłannicy z Rosji przekonują Abchazów, że na awanturach politycznych niczego nie zyskają, a jedynie mogą stracić. Kreml od lat alergicznie reaguje na "kolorowe rewolucje", widząc w nich próbę Zachodu, by wtrącać się w sprawy krajów uznawanych przez rosyjskich przywódców za wyłączną moskiewską strefę wpływów. Choć "mandarynkowa" rewolucja uliczna z Suchumi tylko zewnętrznie przypomina tę z kijowskiego Majdanu - bo Chadżimba, jej przywódca, opowiada się za jeszcze bliższymi więzami Abchazji z Rosją - Moskwa zrobi wszystko, by i do niej nie dopuścić, nie tworzyć precedensu.
Rosyjscy emisariusze spróbują przekonać prezydenta Ankwaba, by pozbył się najbardziej krytykowanych ministrów - premier już zgłosił gotowość do dymisji. Opozycję będą przekonywać, żeby stała się bardziej umiarkowana w żądaniach - w 2004 r. Rosjanie pogodzili tak Chadżimbę z Bagapszem - i z odbieraniem władzy Ankwabowi poczekała do nowych wyborów w 2016 r. Raul Chadżimba po raz czwarty spróbuje wtedy zostać prezydentem w Suchumi.