Sąd, zakazując używania krasnala do promocji Wrocławia, zachowuje się trochę jak władza w latach 80. ub. wieku.
05.05.2014 17:20 GOSC.PL
Miasto naruszyło prawa autorskie twórcy Pomarańczowej Alternatywy Waldemara Fydrycha "Majora”. Tak zadecydował sąd i zakazał wykorzystywania wizerunku krasnala w pomarańczowej czapeczce do promocji stolicy Dolnego Śląska. Wyrok jest precedensowy, nie tylko jeśli chodzi o prawo autorskie. Zmienia także sposób myślenia o najnowszej historii Polski i dodatkowo przenosi wymiar sprawiedliwości w rejony groteski.
Pomarańczowa Alternatywa była niezwykłym zjawiskiem: kulturowym, społecznym i politycznym. Uderzała w ponurą, schyłkową komunę żartem, prowokacją i happeningiem. Krasnal malowany na murach kompletnie dezorientował władze. Niby taki niewinny, a przecież antypaństwowy. Tylko jak tu walczyć z krasnalami, w dodatku biegającymi po ulicach? To był poważny dylemat! Dla nas PA była jak powiew świeżego powietrza i promyk słońca. Ludzie znów się uśmiechali, a w dodatku był to "uśmiech zaangażowany”.
W kwestii krasnala problem "ojcostwa” jest jasny. Wymyślił go „Major”. Ale tak samo oczywiste jest, że Pomarańczowa Alternatywa nie była (mówiąc dzisiejszym językiem) wyłącznie jego autorskim projektem. Krasnal w pomarańczowej czapeczce mógł stać się symbolem tylko dzięki temu, że wokół niego zrodził się cały oddolny ruch społeczny, który miał charakter spontaniczny. Mimo wojskowego pseudonimu Fydrych nie zbudował żadnej struktury. Wiele osób w Polsce, malując krasnale na murach, nie miało pojęcia, kto je wymyślił. Nie miało to zresztą większego znaczenia. Tak jak mało kto w Polsce był (i nadal jest) w stanie wymienić nazwisko autora czcionki, zwanej solidarycą (Jerzego Janiszewskiego).
Sąd, zakazując używania krasnala do promocji Wrocławia, zachowuje się trochę jak władza w latach 80. ub. wieku, ścigająca posługujących się nim happenerów - nawet biorąc pod uwagę, że mówimy o marketingu i pieniądzach. Ale przecież inkryminowany krasnal nie służy celom komercyjnym, ale sławie miasta, na którego murach się narodził.
I tu docieramy do granic absurdu. Waldemar Fydrych z poruszania się w tych rejonach uczynił swój pomysł na życie (publiczne). W wyborach na prezydenta Warszawy startował na serio, ale zarazem była to przecież pewna prowokacja wobec świata polityki. I choć teraz komentuje decyzję sądu absolutnie serio ("Mam nadzieję, że ten wyrok zmieni myślenie o prawie autorskim i obowiązku jego przestrzegania”), to lepiej - dla samego "Majora” - byłoby postrzegać cały ten proces również w kategoriach happeningu.
Tak czy inaczej, historia powraca jako groteska.
Piotr Legutko