Nakręcony w 1977 roku film (a właściwie mini-serial) Franco Zeffirellego przez lata uchodził za dzieło niemalże kanoniczne, gdy idzie o dzieła poświęcone życiu Chrystusa.
Imponował realizmem i wiernością Ewangelii (zwłaszcza gdy zestawić go z wcześniejszymi, hollywoodzkimi, często kiczowatymi superprodukcjami), a przy tym „dało się go oglądać”. Nie był bowiem żadnym artystycznym eksperymentem, nużącym widza, a znakomicie opowiedzianą i zekranizowaną historią, zawierającą większość z najważniejszych, nowotestamentalnych faktów.
Teraz mamy okazję przypomnieć sobie tę produkcję, która nakładem E-lite Distribution właśnie ukazała się na naszym rynku. Co ciekawe, po raz pierwszy w wersji pełnej, niemal 400-minutowej - stąd też konieczność podzielenia jej na dwie części (płyty DVD), które pełnią rolę dodatków do 50 i 51 tomiku z kolekcji „Ludzie Boga”.
W tomiku 50 – prócz pierwszej, 3-godzinnej części filmu, znajdziemy m.in. teksty o tym, skąd w ogóle wziął się pomysł na film, kto miał zagrać Jezusa (Austin Hoffman, Al Pacino), czy o dyskretnych korektach, zasugerowanych przez papieża Pawła VI.
Oglądając pierwszą część filmu warto zwrócić uwagę np. na aktorski popis Petera Ustinova wcielającego się w postać Heroda. Gdy wpadnie na makabryczny pomysł rzezi noworodków, a z twarzy swych dworzan nie wyczyta akceptacji dla tej idei, wpadnie w szał, jaki na teatralnych scenach prezentują najczęściej postacie z szekspirowskich dramatów. Nic dziwnego, Zeffirelli przez dekady uchodził za speca od przenoszenia sztuk Szekspira na wielki ekran i tu chyba właśnie ów wpływ, inspiracja, jest szczególnie widoczna.
Obrzezanie Chrystusa w synagodze
Kadr z filmu "Jezus z Nazaretu"
mat. prasowy
Raz po raz Zeffirelli dokonuje też ciekawego zabiegu, w którym zestawia ze sobą, na zasadzie kontrastu, ludzkie zachowania przed i po spotkaniu z Chrystusem. Dajmy na to Michael York (grający Jana Chrzciciela) początkowo ukazany jest jako szalejący radykał, krzykacz, desperacko nawołujący do nawrócenia. Gdy jednak zjawi się przed nim Jezus (scena chrztu w Jordanie), Jan z charyzmatycznego kaznodziei zmieni się… No właśnie, w kogo? Mędrca? Kogoś kto wreszcie znalazł ukojenie? Zrozumiał?
Miast emocji i gniewu w jego słowach pojawi się nagle spokój, głębia. Niezwykła to scena, pełna tajemniczości, mistycyzmu…
Takich „kontrastowych scen” jest tu rzecz jasna więcej. Apostołowie Piotr, Mateusz, Tomasz – także i oni ukazywani są na ekranie przy pomocy podobnego chwytu. To tylko ciekawostka, ale dowodząca maestrii Zeffirellego i potwierdzająca – jak napisał niedawno w „Gościu Niedzielnym” Edward Kabiesz - że „Jezus z Nazaretu” jest jego reżyserskim arcydziełem.
***
Tekst o drugiej części „Jezusa z Nazaretu” znajdziesz tutaj
Piotr Drzyzga