Fetowanie kanonizacji dwóch soborowych papieży niektórzy w przedziwny sposób łączą z nieustanną krytyką Soboru Watykańskiego II.
26.04.2014 12:55 GOSC.PL
To w ostatnich latach stało się modne – zarówno w różnych środowiskach prawicowych, jak i nawet w ścisłych kręgach kościelnych: mówienie, że źródłem kryzysu, jaki dotknął Kościół na Zachodzie, było właśnie Vaticanum II. Pogląd ten właściwie stał się niejako równoległym do oficjalnego nauczania Kościoła sposobem interpretacji rzeczywistości. I jeśli posłuchać jego wyznawców, w wielu punktach przyznamy im rację. Na tym polega przecież tworzenie się stereotypu, że pewne prawdziwe, możliwe do zaobserwowania zjawiska przypisuje się pozornie pasującym do nich przyczynom. W ten sposób krytycy w soborowym otwarciu na świat widzą źródło relatywizacji prawd wiary i zasad moralnych. Bo to proste, czytelne wytłumaczenie skomplikowanych procesów. Z drugiej zaś strony prawdą jest również i to, że akurat Sobór Watykański II stał się dla różnych pięknoduchów (także kościelnych) wyjątkowym narzędziem do tworzenia autorskich wizji Kościoła.
Nie miejsce tu na długi wywód i przedstawienie historii tego sporu o sobór. To właściwie niekończąca się, samonapędzająca dyskusja. Warto przypomnieć tylko w tym miejscu o słowach Benedykta XVI, który mówił, że był sobór prawdziwy, czyli sobór ojców soborowych, i był również tzw. sobór mediów – czyli to wszystko, co z soborem zrobili dziennikarze, interpretujący po swojemu niesamowite w swej treści dokumenty. To fakt, nie brakowało i kościelnych „podpowiadaczy”, którzy po swojemu rozwijali przesłanie soboru. Było coś szalonego w wielu kościelnych kręgach, zwłaszcza zachodnich, które uznały, że dopiero teraz rozpoczęła się historia Kościoła, a wcześniej wyznawcy Chrystusa tkwili przez prawie 2 tysiąclecia w ciemności. Tyle że to zerwanie z przeszłością nie było w żadnym stopniu zamiarem Vaticanum II. Owszem, było na tamten czas wpuszczeniem świeżego powietrza do wielu skostniałych formuł i przyzwyczajeń. Jednak w żadnym punkcie nie zrywało z poprzednimi soborami. I nawet jeśli niektóre dokumenty Vaticanum II brzmią dziś anachronicznie (a owszem, są takie punkty), to nie powód do ich odrzucenia. Tylko ewentualnie do czekania na kolejny sobór powszechny.
Tymczasem to, co robią krytycy Soboru Watykańskiego II, jest próbą powiedzenia: Kościół się pomylił. Trzeba wrócić do czasów „przedsoborowych”. Niedawno usłyszałem nawet, że Vaticanum II był pierwszym soborem, na który ojcowie przyjechali nie wiedząc, po co właściwie jest zwoływany. Bo? Bo nie było w planach żadnego potępienia kolejnej herezji, żadnego ogłoszenia kolejnego dogmatu. Otóż, owszem, ojcowie, zwłaszcza kurialiści rzymscy, przyjechali nawet z gotowymi konspektami, schematami gotowych dokumentów, które – jak sądzili – wystarczy tylko przegłosować i rozjechać się do domów. I na tym polegało to niezwykłe zaskoczenie i poczucie, że tym „zebraniem” rządzi ktoś inny. Duch Święty najwyraźniej wiedział, po co Jan XXIII zwołał sobór…
Zaraz, zaraz… Jan XXIII? Czy to aby nie ten papież, który będzie właśnie kanonizowany? Razem z Janem Pawłem II, który jako pierwszy papież w pełni realizował postanowienia soborowe? Może to się komuś nie podobać, ale rację ma kard. Paul Poupard, kiedy mówi, że kanonizacja obu papieży jest w pewnym sensie również kanonizacją Soboru Watykańskiego II. Tymczasem niektórzy w przedziwny sposób potrafią pogodzić fetowanie kanonizacji tych dwóch papieży z ciągłym kwestionowaniem postanowień soborowych. To już nawet lefebryści są bardziej konsekwentni: podważają świętość Jana Pawła II, ale też nie kryją swoich poglądów na temat soboru.
Jacek Dziedzina