Moja historia jest jeszcze całkiem pozytywna. Moje dziecko zaistniało. Mam akt urodzenia, wpis w księgę parafialną i grób na cmentarzu. Ogromna większość dzieci spłonęła w piecach.
Od lat działam w różnych obszarach obrony życia. Pomagam kobietom, które mają problem z przyjęciem daru macierzyństwa, prowadzę forum internetowe, wspieram kobiety z syndromem proaborcyjnym , uczestniczę w marszach dla życia i różnych grupach modlitewnych… Setki razy tłumaczyłam kobietom, że życie, które rośnie pod ich sercem, to nie zlepek komórek, tylko człowiek. Maleńki jeszcze, ale człowiek. W najczarniejszych myślach nie sądziłam, że kiedyś będę musiała walczyć o człowieczeństwo dla swojego własnego dziecka.
Z przykrością dochodzę do wniosku, że u nas tzw. pro-life oznacza prawie wyłącznie tylko gadanie :( Mówimy, że życie zaczyna się od poczęcia. Że każdy człowiek ma prawo do swojej godności. Nawet w konstytucji mamy to wpisane… Niby mamy przepisy, ale ich realizacja pozostawia bardzo dużo do życzenia. Dziś będzie o poronieniu…
To jest jakieś tabu w naszym społeczeństwie. Nawet wśród ludzi, którzy teoretycznie są w temacie, którzy publicznie walczą o prawo do życia i godności od poczęcia. I to mnie dziwi najbardziej. Bo jak tu mówić z przekonaniem, że nie można stosować pigułek „po” bo to już człowiek, a jak ten człowiek jednak rodzi się parę miesięcy za wcześnie, to wszyscy są zupełnie nieporadni.
Urodziłam dwoje zdrowych dzieci. Kiedy więc zaszłam w trzecią ciążę, nie spodziewałam się, że coś może pójść nie tak. Oczywiście wiedziałam, że wraz z wiekiem wzrasta ryzyko poronienia, ale przecież nie bierze się tych statystyk do siebie, tym bardziej, że nie miałam żadnych niepokojących objawów. Niestety. Pierwsze badanie usg, na którym miałam zobaczyć serce swojego dziecka, okazało się wyrokiem. Zarodek za mały przynajmniej o 2 tygodnie, brak akcji serca. Lekarz kazał czekać. Tydzień nadziei, która topniała z każdym kolejnym badaniem. Zdecydowałam się czekać na naturalne poronienie. Wiedziałam, że nawet nie będę mogła pochować swojego dziecka, bo do poronienia doszło zbyt wcześnie.
Poroniłam. Nie uniknęłam ani powikłań, ani szpitala. Lekarz powiedział, że nie ma się czym martwić, że to się zdarza. Bardzo wczesna ciąża, pewnie doszło do zaburzeń chromosomowych. Żaden lekarz nie traktował mojego dziecka jak dziecka. Dla nich to był tylko zarodek. A ja nie urodziłam martwego dziecka, tylko poroniłam… no właśnie co? Każdego lekarza za to najbardziej interesowało, czy to było planowane, czy wpadka. Trzecie dziecko? I to tuż przed 40-tką? Nie rozczulałam się nad sobą. Jak tylko doszłam do siebie, postanowiliśmy spróbować raz jeszcze.
Udało się niemal od razu. I tym razem wydawało się, że wszystko będzie już dobrze. Na pierwszym usg widoczny maluch i bijące serduszko. Na kolejnym idealny przyrost, i znów widoczne ruchy i serce. Już uwierzyłam, że tym razem wszystko będzie dobrze. Niestety. W 12 tc na ekranie zobaczyłam tylko martwą ciszę. Serce mojego dziecka nie biło. Skierowanie, szpital, zabieg…, którego nazwy nie jestem w stanie wypowiedzieć głośno. Miałam szczęście. Trafiłam do dobrego szpitala. Wszyscy byli bardzo mili. Lekarz rano zaproponował nie tylko zwolnienie lekarskie, ale nawet pomoc psychologiczną. Tyle, że położono mnie na sali obok kobiet w zaawansowanej ciąży. Nie przeszkadzało mi to. Ale jak rano położna podłączyła moje współleżące do ktg, to było to nie do zniesienia. Słuchać przez godzinę bicia serca czyjegoś dziecka, gdy właśnie opłakuje się swoje… Kolejne kilka godzin w oczekiwaniu na wypis spędziłam wiec na korytarzu. Nie było źle, ale nikt nie zapytał mnie, czy chcę pochować swoje dziecko. Na szczęście wiedziałam, że mam do tego prawo i zgłosiłam to przed zabiegiem. Nikt nie robił z tego najmniejszego problemu. A wcale nie jest to takie oczywiste.
Zgodnie z przepisami rodzice mają prawo pochować swoje dziecko bez względu na wiek ciąży. Ustawa nakazuje też, by szczątki ludzkie były traktowane z należytym szacunkiem i należy im się godny pochówek, nawet jak rodzice nie chowają ich sami. Tyle, ze w praktyce to nie jest wcale łatwe. Wszystko zależy do jakiego szpitala się trafi… Żeby dziecko zaistniało w systemie, musi mieć akt urodzenia. Jeden szpital wyda go bez problemu, a drugi już niekoniecznie. Najczęściej odmowa jest spowodowana brakiem możliwości oznaczenia płci. Szpital domaga się przeprowadzenia badań przez rodziców na ich koszt. To kosztuje kilkaset zł i trwa przynajmniej 2 tygodnie. Tyle, że na zgłoszenie martwego urodzenia jest… 3 dni. W tym czasie trzeba udać się do USC i ZUS-u, gdzie nie zawsze spotyka się pomocnych urzędników, a przecież poród martwego dziecka jest nie tylko wyjątkowy, ale tez bardzo bolesny dla rodziców. Ma to też znaczenie dla sytuacji matki. Jeżeli dostaje akt urodzenia, to należy się jej 8 tygodni urlopu macierzyńskiego – płatnego 100%. Jeżeli nie, to lekarz może – a nie musi – wystawić jej zwolnienie.
Pogrzeb – tu zaczynają się schody. Nie można samemu pogrzebać dziecka. Nawet jeżeli miało kilka cm. Zwłoki ze szpitala może odebrać wyłącznie zakład pogrzebowy i on musi je pogrzebać. Czyli normalna procedura pogrzebowa. Chciałam dochować dziecko do grobu teścia lub dziadka. Szybko wybito mi to z głowy. Trzeba by było:
Koszt wyższy od odrębnego pochówku o ok 1,5 zł.
Na naszym cmentarzu jest pomnik dzieci zmarłych przed urodzeniem – aż prosiłoby się o możliwość chowania tam maleństw i dowieszenia np. tabliczki z imieniem. Nie można. Nie ma miejsca, gdzie można by pochować dzieci zbiorowo. Tu jest jakaś potężna luka. Dzieci najczęściej są ronione w I trymestrze. To często naprawdę maleństwa. Ogromna większość nie osiągnie nawet 1 cm. Ale od ilu centymetrów zaczyna się człowiek? Mnie najbliższa sercu byłaby możliwość pochowania takiego dziecka w pobliżu wspólnego pomnika. Bez osobnego grobu. A w przypadku, gdy ciężko nawet o ciało – przy poronieniu samoistnym – możliwość zawieszenia tabliczki pamiątkowej.
Nam pozostała opcja osobnego grobu – w drugim końcu cmentarza, bo tylko tam są groby dziecięce. Koszt pogrzebu to 2500 zł – kwota bardzo istotna, jeżeli rodzicom nie uda się wywalczyć aktu urodzenia, a co za tym idzie zasiłku pogrzebowego. A jeżeli się uda, to i tak uważam, że można by zorganizować wszystko taniej.
Droga przez mękę. Ale jeżeli ktoś nie ma siły, by przebrnąć przez te wszystkie formalności, to jest spore ryzyko, że szpital spali szczątki dziecka wraz z odpadami medycznymi. To oczywiście wbrew ustawie, ale kto to sprawdzi :(
Jeżeli rodzicom udało się pomyślnie przebrnąć przez wszystkie formalności, pozostaje jeszcze opór otoczenia. W zakładzie pogrzebowym, jak powiedziałam, że moje dziecko miało parę centymetrów, to pani zrobiła wielkie oczy i zapytała, po co chcę to dziecko chować, przecież mogę „zostawić w szpitalu na badania” – powiedziała to do mnie w obecności mojego kilkuletniego syna, któremu potem przez 2 dni musiałam tłumaczyć, dlaczego pani nie chciała pochować jego brata. Ale nawet wśród księży nie jest dużo lepiej. W mojej parafii cyklicznie odbywają się Msze w intencji obrony życia. Księża i parafianie bardzo mocno zaangażowani. A jednak nikt nie potrafił podejść do sprawy normalnie. Miałam wrażenie, że spotykają się z tym po raz pierwszy. Ksiądz, który nam towarzyszył w pochówku, powiedział, że jeszcze nigdy nie chował takiego małego dziecka. Od innego księdza w ramach „pocieszenia” usłyszałam, historię, że może lepiej, że to dziecko zmarło tak wcześnie, bo przecież mogło wyrosnąć na… bandytę i złego człowieka, a tak to przynajmniej jest już w niebie – bez komentarza. Jeszcze gorzej poczułam się wśród ludzi ze swojej grupy modlitewnej. Wszyscy ci ludzie gorąco modlą się o ocalenie dzieci przed aborcją. Ale widocznie dzieci chore nie leżą w kręgu ich zainteresowań. To od tych ludzi dowiedziałam się, że jak kobieta roni, to na pewno ma za sobą kilka skrobanek i latami łykała hormony.:( A tak w ogóle, to przecież nie wiadomo, czy kobieta roni naturalnie, czy może jednak próbowała się dziecka pozbyć… Kiedyś wydawało mi się, że to patologiczne poglądy, a może nie? Może oni tam wszyscy myślą, że poronienia przytrafiają się tylko złym kobietom? W końcu nie darmo wszyscy powtarzają, że niepłodność jest najczęstszym powikłaniem po aborcji…
Nigdy nie miałam aborcji, nigdy nie stosowałam hormonalnej antykoncepcji, od ponad 15 lat jestem żoną jednego męża, z którym wychowujemy 2 wspaniałych dzieci. Dwoje najmłodszych straciłam przed porodem. Nie zrobiłam w życiu nic, co mogłoby stanowić przyczynę poronień. A moja historia jest jeszcze całkiem pozytywna. Moje dziecko zaistniało. Mam akt urodzenia, wpis w księgę parafialną i grób na cmentarzu. Ogromna większość dzieci spłonęła w piecach. Wg lekarzy poronieniu ulega przynajmniej 20% ciąży. Może się zdarzyć każdemu…
Imię i nazwisko do wiadomości redakcji