Ponad 120 ciał wydobyli nurkowie do wtorku wieczorem z wraku południowokoreańskiego promu, który po nieudanym manewrze zatonął w ubiegłym tygodniu u wybrzeży Korei Płd. z 476 osobami na pokładzie. Około 180 osób wciąż uznaje się za zaginione.
Płetwonurkowie dotychczas przeszukali m.in. kabiny pasażerów i mesę, gdzie - jak się przypuszcza - w chwili katastrofy przebywała większość osób na pokładzie. Wokół wraku rozciągnięto sieci, aby prądy morskie nie porwały ciał ofiar. Stosunkowo dobre warunki pogodowe ułatwiają poszukiwania.
Jak dotąd nie było ani jednego znaku mogącego świadczyć o tym, że ktoś uwięziony we wraku ocalał. Liczba ofiar śmiertelnych prawdopodobnie przekroczy 300, bo szanse na odnalezienie kogokolwiek przy życiu blisko tydzień po tragedii spadły praktycznie do zera. Rodziny zaginionych pasażerów zażądały, by akcję poszukiwawczą zakończono do czwartku.
Śledczy zakładają, że prom Sewol wywrócił się do góry dnem podczas zwrotu o 45 st. w prawo; przypuszcza się, że pod wpływem nagłego manewru przesunął się ładunek na pokładzie, pozbawiając jednostkę stabilności.
Na pokładzie promu w chwili zatonięcia było 476 osób, w tym 339 dzieci i nauczycieli ze szkoły średniej na przedmieściach Seulu, którzy płynęli na szkolną wycieczkę.
Dotychczas uratowano 174 osoby, w tym kapitana promu oraz znaczną część załogi. Ośmiu załogantów aresztowano pod zarzutem zaniedbania obowiązków, ponieważ najprawdopodobniej opuścili pokład, gdy przebywały na nim jeszcze setki osób. Wśród aresztowanych jest kapitan, sternik i 26-letni trzeci oficer, który kierował statkiem podczas niebezpiecznego manewru.
Była to jedna z najtragiczniejszych morskich katastrof w Korei Południowej w ciągu ostatnich 20 lat.