„Prorosyjscy” demonstranci w Charkowie pomylili teatr z budynkiem rządowym. To na pewno miejscowi.
07.04.2014 15:32 GOSC.PL
Putin i jego postsowiecka tłuszcza jest przewidywalna do bólu. „Masowe” prorosyjskie demonstracje na wschodzie Ukrainy, jakie ponownie miały miejsce w ubiegłym tygodniu, były tak spodziewanym przedstawieniem, że nawet trudno o tym pisać w kategoriach newsa.
Rozmawiałem wczoraj o tym z dziewczyną, pracującą w branży PR w jednej z charkowskich firm. Po godzinach koordynuje pomoc organizowaną przez mieszkańców dla ukraińskich żołnierzy, którzy bez tego wsparcia nie mieliby nawet części do sprzętu wojskowego. Opowiedziała mi, jak od kuchni wyglądało przejęcie przez „prorosyjskie siły” budynku administracji obwodowej w Charkowie.
– Po pierwsze, sami już nie wiemy, po czyjej stronie jest nasza milicja, skoro właściwie wpuścili napastników. Część milicjantów została z „ruskimi” i wygląda to tak, jakby byli razem z nimi – mówi charkowianka.
Po drugie, nie po raz pierwszy demonstranci przyjechali z Rosji lub z innych regionów Ukrainy. Dowód?
– Nie mieli żadnej orientacji w mieście i na początku myśleli, że budynek teatru jest budynkiem rządowym. Poza tym, niektórych zdradzał rosyjski akcent, który jest bardzo łatwy do odróżnienia od Ukraińca, który mówi po rosyjsku – tłumaczy dziewczyna.
To też nic nowego: wszystkie dotychczasowe podobne akcje „prorosyjskiego” Wschodu były zasilane zorganizowanymi grupami przywożonymi z samej Rosji lub innych miejscowości. Wielu z takich demonstrantów było opłacanych.
Ale jest jeszcze coś bardziej niepokojącego, co potwierdza, że demonstracje są sterowane przez prokremlowskie siły i przez samą Moskwę oraz że wschodnia Ukraina może podzielić los Krymu.
– Konstantin Dołgow, kiedyś prawa ręka Wiktora Miedwiedczuka, szefa administracji b. prezydenta Kuczmy, na kilka dni przed inwazją Rosji na Krym, napisał na swoim profilu na Facebooku: „Kochani, mamy dooooobrą wielką niespodziankę dla was, za kilka dni, po prostu czekajcie”. I teraz w trakcie tych protestów wyłapaliśmy podobne jego wpisy. Miedwiedczuk uznawany jest za twórcę ruchu separatystycznego i generalnie człowieka Moskwy, a Dołgow jest jego człowiekiem i ma dobry dostęp do informacji z Rosji – dodaje dziewczyna.
Trudno powiedzieć, czy te wydarzenia to na pewno zapowiedź najazdu na wschodnie obwody Ukrainy w celu „wzięcia w obronę rosyjskiej i prorosyjskiej ludności”. Jeśli tak, to trzeba przyznać, że Moskwa realizuje ten plan w sposób do bólu przewidywalny. Ale też bardzo skuteczny. Tyle, że Charków na pewno nie podda się bez jednego wystrzału jak Krym. Nie trzeba znać nawet wyniku sondaży, które zwolennikom jedności państwa ukraińskiego dają przewagę nad separatystami. Na własne oczy widzieliśmy, że prorosyjskość wschodniej Ukrainy – a na pewno obwodu charkowskiego – jest grubymi nićmi szyta. Na Kremlu, ma się rozumieć.
Jacek Dziedzina