Mija 20 lat od tego koszmaru. 6 kwietnia 1994 r. zło wylało się w Rwandzie z całą mocą. Zbierało swe żniwo znacznie dłużej, niż przez 100 dni oficjalnej martyrologii.
05.04.2014 08:29 GOSC.PL
W 1990 r Hasa Ngeze, redaktor naczelny pisma Kangura opublikował swoje faszyzujące rojenia w tekście "Dziesięć przykazań Hutu". Ten diaboliczny manifest Hutu Power zyskał głos na falach RTLM. Jad zaczął się sączyć z radioodbiorników. Punktem zapalnym było zestrzelenie samolotu z prezydentem Juvénalem Habyarimaną (na pokładzie znajdował się również prezydent Burundi - Cyprien Ntaryamira). Hutu oskarżyli Tutsich, Tutsi - ekstremistów Hutu. Rozpoczęło się 100 dni ludobójstwa.
W przygotowanie jednej z największych zbrodni XX w. zaangażowane były grupy polityków i wojskowych Hutu. Wg. zeznań skazanego na dożywocie Jeana Kambandy (przejął posadę premiera po zamordowaniu przez Intermahmwe w pierwszy dzień pogromów, ówczesnej premier Agathy Uwilingiyimana) ludobójstwo było wprost omawiane w dyskusjach parlamentarnych. Do Rwandy napływały dostawy broni z Europy. Z Chin sprowadzono tysiące maczet, które rozdano zwykłym chłopom. Propaganda opętała ludzkie sumienia. Na ulice wyszły bojówki Interhamwe i Impuzamugambi.
Plan miał na celu "oczyszczenie etniczne" kraju z inyenzi - "karaluchów Tutsi" - tak ekstremiści Hutu określali Tutsich. Piekło w Kraju Tysiąca Wzgórz trwało ponad trzy miesiące. To martyrologia Tutsi. Czas, w którym, jak miał powiedzieć dowodzący oddziałami UNAMIR gen. Romeo Dallaire przyszło "podać rękę diabłu" (to też tytuł filmu, opartego na jego wspomnieniach).
Pomiędzy kwietniem a lipcem 1994 r. zginęło ok. miliona osób. Przede wszystkim Tutsi. Ginęli też Hutu o tzw. "umiarkowanych poglądach" - czyli zwykli ludzie, którzy nie poddali się obłędowi. Szacuje się, że każdej minuty, o każdej godzinie, każdego dnia śmierć ponosiło 6 osób. Tysiące zgwałconych kobiet, bestialskie okaleczenia, dzieci rozbijane o ścianę, rodzice szlachtowani na oczach synów i córek, ludzie paleni żywcem - również w kościołach, gdzie szukali schronienia...
To wszystko dokonywało się przy bierności "możnych tego świata". Kiedy od maczet ginęły kolejne kobiety, dzieci, mężczyźni - w ONZ plątano się w słowach czy wydarzenia w Rwandzie podlegają pod "definicję" ludobójstwa (wyraziście ukazuje to film "Czasem w kwietniu"). Wobec dokonujących się rzezi związane ręce miały też siły pokojowe stacjonujące w Rwandzie. Pomimo apeli o wsparcie, przychodzące z Europy rozkazy blokowały możliwość interwencji. Żołnierze UNAMIR mogli strzelać - ale do psów żerujących na ciałach ofiar ("'Shooting dogs" - to kolejny z dramatów o tamtejszych wydarzeniach). W tym czasie ginęli kolejni ludzie.
"To co się wydarzyło przed 20 lat temu było nie tylko makabryczną zbrodnią w historii, ale jednym z największych odstępstw wspólnoty międzynarodowej. Wielu powinno spuścić swe głowy ze wstydu. Rwanda płonie w świadomości świata, ale powinna płonąć w sumieniach naszych rządów" - powiedział niedawno dla CISANews, Chris Bain, dyrektor CAFOD, organizacji działającej przy Kościele Katolickim w Anglii i Walii. CAFOD od początku wspierała ofiary rwandyjskiego dramatu. "Dla porównania, i jak zawsze, organizacje pomocowe nie przyglądały się biernie. Wspomagane przez niewiarygodną, spontaniczną hojność wspólnoty katolickiej, robiły wszystko aby pomóc ocalałym, wesprzeć uchodźców i rozpocząć długi, powolny proces odbudowy pokoju" - dodaje.
Rzezie w Rwandzie zakończyły się w lipcu 1994 r., gdy zdominowany przez Tutsich Rwandyjski Front Patriotyczny, dowodzony przez gen. Paula Kagame przejął kontrolę w kraju. I choć jako prezydent (od kwietnia 2000 r.) Kagame wprowadził zarządzenie znoszące określenie przynależności etnicznej, to krew na rękach mają jedni i drudzy. Bo po 1994 r. koszmar Rwandyjczyków trwał dalej - tyle, że zmieniły się role ofiar i oprawców.
Po zajęciu Rwandy przez RFP kraj opuściło prawie 2 miliony Hutu. Uciekali przed zemstą. Byli wśród nich niedawni mordercy, i byli zwykli ludzie ogarnięci strachem. Były kobiety i dzieci. Przez następne lata Armia Patriotyczna Rwandy (podległa Rwandyjskiemu Frontowi Patriotycznemu) tropiła zbiegów Hutu, działając na terenie Zairu (obecnej Republiki Demokratycznej Konga) podczas pierwszej i drugiej wojnie domowej w tym kraju (lata 1996-1997 i 1998-2003).
Ten epizod dramatu Rwandyjczyków odsłania m.in. ks. Joseph Sagahutu w książce "Nadzieja wbrew nadziei. Świadectwo kapłana ocalałego z masakr duchowieństwa w Kongu dokonanych w latach 1990 - 1998 przez Armię Patriotyczną Rwandy gen.Paula Kagame". Sagahutu jest jedynym ocalałym z rzezi w Kalimie (Kongo), 2 marca 1997.
"Z reguły Hutu byli masowo mordowani w obozach, a uciekinierów mordowano po drodze. Ich ciała wrzucano do wspólnych mogił, latryn, stawów lub pozostawiano w lesie. Żołdacy APR nie mieli litości dla nikogo. Zdecydowaną większość zwłok, odnalezionych przy liczącej 60 km drodze między Kilungutswe i Kasiką, stanowiły ciała kobiet i dzieci. Kobiety przed zamordowaniem były gwałcone. Żołdacy ruandyjskiej APR zabawiali się rozpruwając ich brzuchy sztyletami. Największym okrucieństwem było zabójstwo kobiety zaczynające się od wbicia jej noża w intymne części ciała, aż po wnętrze brzucha. Wiele z tych kobiet zostawiano w agonii, na ziemi, gdzie leżały, dopóki nie rozszarpały ich dzikie zwierzęta"
W innym miejscu Sagahutu dodaje, że "APR była uczulona na żywych świadków dokonywanych przez siebie zbrodni, a przykładem tego było zamordowanie braci hiszpańskich (bracia maryści). Wiadomo też, ze wojsko ruandyjskie (APR) dokonywało również licznych zbrodni na pochodzących z Hiszpanii misjonarzach i pracownikach". Koszmar trwał...
Od 20 lat Rwandyjczy uczą się przebaczenia. To jedyna droga, aby poradzić sobie w traumą dramatu, jaka dotknęła konkretne osoby i cały naród.
„Próbowałam się modlić, ale miałam wrażenie, jakbym modliła się za diabła" - zapisała we wspomnieniach "Ocalona, aby mówić" Immaculle Ilibagiza (Tutsi). Przez 90 dni ukrywała się skulona w ciemnej łazience, słysząc krzyki zabijanych dzieci, aż poczuła "że mordercy też są dziećmi. Dziećmi Boga, które ślepo i bezmyślnie raniły innych i samego Boga. Dziecku łatwiej wybaczyć, nawet choć to dziecko zabija. Chwyciłam różaniec mego ojca i prosiłam Boga: Przebacz im, nie wiedzą, co czynią”. Immaculee przebaczeniu poświeciła kolejną książkę, w Polsce wydaną jako "Ocalona aby przebaczyć".
Ocalona aby mówić: Immaculée Ilibagiza, Rwanda (1/2)
Ksiazki.TV
Mój przyjaciel stracił w tamtych dniach ojca i siostrę. On z kolei jest Hutu. "Wciąż czuję ogromny ból. Zabito ich bo byli Hutu. Ale przebaczenie jest moją wewnętrzną potrzebą. Ta potrzeba przekłada się na życie mego narodu. Jeśli my, Rwandyjczycy, wzajemnie sobie nie przebaczymy, to pozostaniemy w błędnym kole nienawiści, co znów doprowadzi do gwałtu. Złu trzeba powiedzieć NIE, raz na zawsze. To niełatwe zadanie, ale nie jesteśmy sami. Bóg jest z nami. Dlatego możemy tego dokonać".
Nam pozostaje pamiętać o Rwandzie..
W najnowszym GN reportaż/świadectwa z Rwandy, autorstwa Beaty Zajączkowskiej "Podzielone życie"
Fragmenty książek Immaculle Ilibagiza na wiara.pl:
Krzysztof Błażyca