„Druga gwiazda na prawo i dalej prosto, aż do poranka”. Tak to było w „Piotrusiu Panu” Barriego?
03.04.2014 08:12 GOSC.PL
Tu jest trochę prościej – gwiazd wystarczająco dużo, żeby trafić: to znak rozpoznawczy kawałka świata, który odgrodził się od reszty Mołdawii przy wsparciu „mirotworców” ponad 20 lat temu. Nikt – poza Osetią Płd. i Abchazją – tej separacji nie uznał. Nawet patronacka i sponsorska Rosja. Dlatego formalnie państwo Naddniestrze nie istnieje. – To mołdawska ziemia i koniec – ucinają krótko w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii.
Nie do końca jednak „koniec”. Granica na rzece Dniestr może i nie jest uznana przez społeczność międzynarodową, ale de facto funkcjonuje. Są szlabany, budka jedna, budka druga, budka trzecia (…), „schowaj telefon”, budka siódma (…), „a napiszcie wasza familia bukwami!”, budka jedenasta (…). Inna niż mołdawska flaga (sierp i młot na czerwono-zielono-czerwonym tle).
Tyle że pozostałe „inności” są nieco bezradne wobec braku uznania przez kogokolwiek. Inne pieniądze: ruble naddniestrzańskie. Wpłacić je można tylko „inną” kartą o wdzięcznej nazwie Tęcza. Pozostałe karty z „zagranicy” wypłacają tylko ruble rosyjskie, dolary i euro, które należy zamienić na ruble naddniestrzańskie w kantorze lub banku.
„Inne” karty telefoniczne: choć Naddniestrze pokrywają sieci z Mołdawii i Ukrainy, funkcjonują tu też karty lokalne, z których taniej zadzwonić do Stanów Zjednoczonych niż do Mołdawii…
„Inne” są paszporty naddniestrzańskie…z którymi nie można jednak wjechać do żadnego kraju – w praktyce więc ten, kto nie ma „starego” paszportu mołdawskiego, musi o taki postarać się w Mołdawii „właściwej”. Chyba, że posiada rosyjski – co bardzo częste, a nawet coraz częstsze.
„Inna” jest drużyna futbolowa, „Sheriff” (tak samo, jak tutejsze stacje benzynowe i sieć supermarketów), której piłkarze jednak w europejskich rozgrywkach ligowych nadal muszą grać w lidze mołdawskiej. Bo Naddniestrze jako państwo uznane przez inne państwa nie istnieje.
Nawet wojna sprzed dwóch dekad – choć pochłonęła niemało ofiar i choć jedną z przyczyn konfliktu był niezbyt rozumny przepis władz w Kiszyniowie mówiący, że każdy kto nie posługuje się pisownią łacińską, tylko cyrylicą, traci pracę – mimo wszystko też do pewnego stopnia była trochę wojną „na niby”. – I Mołdawianie, i Naddniestrzanie cały dzień siedzieli ukryci w okopach, żeby do siebie nie strzelać, a wieczorem wychodzili i pili razem wino – opowiadał mi jeden z mieszkańców Rybnicy.
I tak dalej.
Jest jednak coś jeszcze, co nasuwa myśl o Nibylandii. W powieści Barriego słynny Neverland był krainą wiecznego dzieciństwa i marzeń. W Naddniestrzu u osób urodzonych co najmniej kilka lub kilkanaście lat przed separacją (1992 r.) można usłyszeć najczęściej: urodziłem się w Sowieckim Sojuzie. I to jest podstawowy punkt odniesienia w identyfikacji. Nie żeby wszyscy wielbili Stalina, Lenina (choć w Rybnicy odmalowali ładnie pomnik Włodzimierza). To coś zupełnie innego: to po prostu ich rzeczywistość, powietrze, klimat, z którego nie chcą rezygnować. I dlatego najbardziej naturalnym kierunkiem wydaje się dla nich Rosja. Ta, która nie tylko trzyma na miejscu swoich „mirotworców” (choć wcale nie tak licznych, jak podają czasem media zachodnie), ale która regularnie dotuje naddniestrzańską Nibylandię. I dopłaca emerytom po kilkadziesiąt dolarów co miesiąc. W „Piotrusiu Panu”, aby dolecieć do Nibylandii, należało… „polecieć”. A żeby polecieć, potrzeba było trochę „pyłu wróżkowego”. Mieszkańcy Naddniestrza – dobrzy i poczciwi, takich przynajmniej poznałem – mają swój wróżkowy pył. Zapewnia go Moskwa, która daje poczucie, że żyją w krainie swoich marzeń, z której nie chce się nigdy wyrosnąć.
Jacek Dziedzina