Źle wprowadzone budżety obywatelskie mogą zniechęcać do tej formy podejmowania decyzji o losach „małych ojczyzn”.
21.03.2014 11:45 GOSC.PL
Rok wyborów do samorządów można tym razem poznać po zapowiedziach wprowadzenia budżetu obywatelskiego. Już niedługo politycy zaczną licytować się na obietnice z nim związane: narzędzie to stało się bowiem w Polsce ostatnimi czasy niezwykle modne – w ubiegłym roku stosowało je ponad 60 miast w całym kraju.
Fundacja im. Stefana Batorego, w ramach programu „Masz głos, masz wybór”, postanowiła sprawdzić, jak wygląda realizacja budżetów obywatelskich w praktyce, czego owocem jest raport „Budżet obywatelski w Polsce”. Teoria jest prosta: mieszkańcy miast otrzymują możliwość bezpośredniego decydowania, na co wydawana jest część miejskiej kasy. Sami zgłaszają pomysły, dyskutują na ich temat, sami podejmują ostateczne decyzje, które są wiążące dla organów publicznych. Jednak wykonanie wygląda różnie.
Wiele miast oddaje mieszkańcom bezpośrednią władzę nad zdecydowanie zbyt małą częścią budżetu. Negatywnym rekordzistą jest w tej konkurencji Wrocław, który przeznaczył na ten cel zaledwie 0,08 proc. swojego budżetu, pozytywnym – małopolskie Kęty (3,96 proc.). Z reguły gminy przeznaczały na ten cel 0,5-1 proc. swego budżetu. Można to tłumaczyć zadłużeniem wielu samorządów, ale często są to kwoty zbyt małe, by można było je przeznaczyć na coś ponad symboliczne inwestycje. Zbyt często świadczy to o braku zaufania do mieszkańców ze strony lokalnych władz i niechęci dzielenia się własnymi prerogatywami.
Innym problemem jest to, w jaki sposób mieszkańcy mogą zgłaszać swoje pomysły. Wygląda na to, że bardzo często władze samorządowe zwyczajnie nie wiedzą, jakie są założenia budżetu obywatelskiego. Gdy nie organizuje się spotkań z mieszkańcami, na których ci ucierają w dyskusji wspólne stanowiska i obywatelskie uczestnictwo sprowadza się do nakreślenia pomysłu w urzędowym formularzu, nie możemy mówić o realizacji budżetu obywatelskiego, a co najwyżej o konsultacjach społecznych lub prowadzeniu księgi skarg i zażaleń. Wszystko sprowadza się wówczas do plebiscytu, w którym mieszkańcy oddają swoje głosy często po powierzchownym przemyśleniu sprawy. W takiej sytuacji nie ma znaczenia, czy głosujemy przez Internet, czy przez wrzucenie kartki do urny, choć ułatwienie ludziom oddania głosu jest istotne. Nad budżetem obywatelskim w gminie Kargowa głosowało raptem 90 osób, i inaczej być nie mogło, skoro głosowanie przeprowadzono „w wyznaczonym czasie w Sali posiedzeń Urzędu Miejskiego (pokój nr 20)”.
Najbardziej irytujące jest jednak podejście władz miejskich, które często widzą w budżecie obywatelskim łaskawy gest w kierunku mieszkańców, dzięki któremu „mogą trochę poszaleć” (słowa prezydenta Kołobrzegu). W Poznaniu urzędnicy sami przesiewali pomysły mieszkańców i wedle własnego uznania wybrali 20, poddanych pod głosowanie. Z kolei w Gostyniu budżet obywatelski nie różnił się od niewiążących konsultacji niczym, prócz nazwy, ponieważ to urzędnicy dokonali ostatecznego wyboru spośród zgłoszonych pomysłów.
Są oczywiście też pozytywne przykłady, np. Sopotu, który może być na polskie warunki wzorem, jeśli chodzi o stronę deliberacyjną budżetu, czy Białystok, jeśli chodzi o ułatwienia dotyczące oddawania głosów. Wymiernym efektem będą też owoce decyzji, czyli realizacja inwestycji w tych miejscach, w których, zdaniem mieszkańców, jest to najbardziej konieczne (a nie w tych miejscach, w których wybrani zostali najbardziej wpływowi radni). Wolę jednak skupić się na wadach polskich budżetów obywatelskich, ponieważ mogą one realnie zagrozić rozwojowi idei, a już realizowane inicjatywy skazać na jednorazowość. Przez nie krytycy, często wykazujący ignorancję dotyczącą podstawowych zasad BO, mogą sobie poużywać na kosztowne „konsultacje społeczne”, z których nic nie wynika.
Jeśli chcą nadal jako petenci biegać z każdym pomysłem na wyznaczenie nowego parkingu czy budowę placu zabaw do miejscowego radnego lub urzędnika magistratu – ich sprawa. Inni mieszkańcy powinni mieć prawo do samodzielnego, niezależnego od partyjnych układów w ratuszu zdecydowania, na co powinny być wydawane ich pieniądze. Budżety obywatelskie realizowane w Polsce wymagają naprawy, w której pomóc mogą wnioski zaprezentowane przez Fundację Batorego (m.in. stopniowe zwiększanie kwoty BO, usprawnienie formalnej weryfikacji projektów, a przede wszystkim wprowadzenie realnego uczestnictwa w podejmowaniu decyzji, które kuleje). Ale nie likwidacji.
Stefan Sękowski