Rosja nie zaatakuje Gruzji. Nie odważy się.
27.02.2014 11:38 GOSC.PL
Niechętni Moskwie publicyści straszą Zachód: Rosja szykuje się do ataku na Gruzję. Pretekstem ma być rzekomo zwiększony ruch wojsk rosyjskich w Abchazji i Osetii Południowej oraz nagłe ułatwienia w przyznawaniu rosyjskich paszportów mieszkańcom tych należących do Gruzji republik. Moskwa od dawna – twierdzą – umiejętnie steruje separatystycznymi nastrojami w tym regionie. Rusofobiczni publicyści, a za nimi rusofobiczni politycy, posuwają się wręcz do fałszywych oskarżeń, że Rosja celowo sprowokuje znienawidzonego Saakaszwilego, by ten jako pierwszy zaatakował Osetię i Abchazję, a wtedy Rosjanie przyjdą tylko z pomocą swoim obywatelom. „Najlepiej” poinformowani potrafią nawet określić dokładny plan działań: otóż Rosjanie mają sprowokować Gruzinów do ataku rakietowego na osetyjską miejscowość Cchinwali. I wtedy do obrony tamtejszych mieszkańców mają ruszyć Rosjanie. A docelowo dojść nawet pod samo Tbilisi, stolicę tego kraju.
Trzeba mieć wyjątkowo bujną wyobraźnię i wiarę w spiskową teorię dziejów, by roztaczać podobne wizje. Przede wszystkim zaś – trzeba być wyjątkowym ignorantem w stosunkach międzynarodowych, by dopuścić myśl, że Putin odważy się wysłać wojska do Gruzji w czasie, gdy on sam i wszyscy światowi przywódcy będą uczestniczyć w ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie. Putin, przy wszystkich zastrzeżeniach, nie jest samobójcą. Po drugie, ignoranci zdają się nie brać w ogóle pod uwagę Unii Europejskiej i USA i ich reakcji na ewentualną wojnę w Gruzji. Putin nie odważy się zaatakować kraju, który ma aspiracje wstąpić zarówno do UE, jak i NATO. Nie odważy się zaatakować kraju rządzonego przez wykształconego w Stanach prezydenta, który ma silne poparcie na Zachodzie. Putin nie jest wreszcie aż tak głupi, by rozpocząć wojnę w czasie, gdy prezydencję w Unii sprawuje Francja – trudno bowiem wyobrazić sobie, by Moskwa chciała drażnić Nicolasa Sarkozy’ego, który trzyma z Angelą Merkel, nie kryjącą swojej opinii na temat Putina. Poza tym pamiętajmy, że Putin formalnie jest teraz tylko premierem Rosji, a prezydentem jest jednak Miedwiediew, uchodzący za bardziej łagodnego, nawet jeśli tylko chwilowo „zastępuje” Putina, który musi przeczekać na „tylnym fotelu”.
Tyle tylko, że na rusofobicznych publicystach i politykach te racjonalne argumenty nie robią żadnego wrażenia. Co gorsza, w swoich prognozach idą jeszcze dalej: uważają, że atak na Gruzję będzie tylko testowaniem Zachodu, na ile ten pozwoli Rosjanom. Bo w perspektywie, mówią, są dalsze podboje i odbieranie „odwiecznych” rosyjskich terenów. Powołują się przy tym chętnie na wywiad, jakiego „Gościowi Niedzielnemu” udzielił prof. Wojciech Materski. Prowadzący rozmowę dziennikarz pyta na początku tendencyjnie:
-- Rosyjscy żołnierze w Osetii Południowej umieścili taki napis: „Gdie my, tam mir” (Gdzie my, tam pokój). Śmieszy to Pana czy przeraża?
Prof. Materski: -- To należy czytać tak, jak rozumieją pokój Rosjanie. To jest pax rusica – pokój rosyjski. Oczywiście to mnie nie śmieszy, raczej smuci. To jest naturalne dla rosyjskiej mentalności. Jeszcze nie tak dawno był to pax sovietica, teraz jest pax rusica, bardzo podobny. Pokój dla Rosjan oznacza to, co dziś obserwujemy – taką swoiście rozumianą opiekę. Rosjanie uważają, że powinni mieć jakieś szczególne prawa w Europie Środkowej i na Kaukazie, a przynajmniej na terenie b. ZSRR. Oni się poczuwają do tego, żeby tam zaprowadzać „pokój”. To jest słowo-klucz. Pokój – czytaj: dominacja rosyjska.
To gdzie jeszcze Rosja będzie chciała zanieść swój pokój? – dopytuje rusofobiczny dziennikarz.
Materski daje się podpuścić i brnie coraz dalej: – Obyśmy nie wywołali wilka z lasu! Są dwa punkty newralgiczne, które mogą stać się zarzewiem przyszłego konfliktu. To po pierwsze Mołdawia oraz pseudobyt państwowy w postaci Naddniestrza, czyli terytorium kontrolowane przez rosyjską XIV armię, które nie wiadomo, czym jest, niemniej stanowi pole manewru dla ewentualnej akcji bezpośredniej w kierunku Mołdawii. Jednak najgroźniejszy jest potencjalny konflikt z Ukrainą. To już nie jest mała Gruzja, tylko potężne państwo, graniczące z UE i NATO. To jest zagrożenie, z którym musimy najpoważniej się liczyć. I wszelkie posunięcia UE i NATO w stosunku do Ukrainy i regionu powinny kalkulować to, że jest to obszar potencjalnego konfliktu i należy zawczasu zrobić wszystko, żeby tego konfliktu uniknąć. Konflikt może dotyczyć Sewastopolu i Floty Czarnomorskiej – kończy Materski.
To ostatnie zdanie tylko potwierdza tezę, że rusofobia potrafi zupełnie przyćmić zdolność do racjonalnej oceny sytuacji: otóż prof. Materski powinien wiedzieć, że integralność terytorialną Ukrainy gwarantuje umowa między USA i Rosją. Jest zatem wykluczone, by Rosja odważyła się ją złamać i np. grać na oderwanie Krymu od Ukrainy. Nawet jeśli stacjonuje tam rosyjska flota czarnomorska i 60 proc. obywateli stanowią Rosjanie, a prawie 90 proc. posługuje się tylko językiem rosyjskim, Putin nie odważy się narazić społeczności międzynarodowej.
A zatem zamiast słuchać rusofobicznych okrzyków, cieszmy się ze zbliżającego się święta sportu i pokoju, jaką będzie letnia olimpiada w Pekinie.
P.S.: Aha, rusofoby zapomniały, że w 2014 roku Rosja organizuje olimpiadę zimową w Soczi. Trzeba być wyjątkowym ignorantem, by sądzić, że pochłonięta przygotowaniami i wydatkami (to ma być najdroższa impreza sportowa w dziejach!) Rosja pozwoli sobie na jakieś przygraniczne wojenki.
Jacek Dziedzina