Potrzeba jest matką wynalazków. A gdy jeszcze do potrzeby dołączą się duże pieniądze, innowacje sypią się jak z rękawa. Widać to dość wyraźnie na niemal wszystkich zawodach sportowych. Co nowego można było zobaczyć na olimpiadzie w Soczi?
Ilość złotych medali zdobytych przez polskich zawodników zaskoczyła chyba nawet największych optymistów. I choć biegająca Justyna Kowalczyk czy skaczący Kamil Stoch są znani nad Wisłą nawet wśród dzieci, to panczenista Zbigniew Bródka jest dla szerszych odbiorców odkryciem. Jego droga do olimpijskiego złota była godna podziwu, skoro w Polsce nie ma ani jednego toru, na którym panczeniści mogliby ćwiczyć. Okoliczności triumfu też są niesamowite. Bródka wygrał ze swoim rywalem, Holendrem Koenem Verweijem, o 0,003 s, czyli o trzy tysięczne części sekundy. To w praktyce znaczyło, że przy prędkości około 60 km/h, z jaką poruszają się panczeniści, dwóch zawodników dzieliło tylko kilka centymetrów. Pierwszy pomiar czasu był identyczny, ale w panczenach nie ma równorzędnych miejsc, więc sędziowie skorzystali z dokładniejszego systemu, który liczy do tysięcznych części sekundy. No i nasz zawodnik wygrał. Zdjęcia wściekłego Holendra obiegły cały (nie tylko sportowy) świat. Rozpoczęła się dyskusja już nie o tym, który zawodnik był lepszy, tylko kto stał bliżej głośnika, z którego słychać było sygnał dźwiękowy do startu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek