Na początku wielkiego postu słyszymy mocne słowa – nie rób z siebie pośmiewiska. Jeśli była do tej pory maska, to teraz leży już nieużyteczna.
Nie można przygotować się na Środę Popielcową. Nie poprzedza jej żadne święto, brakuje znaku ostrzegawczego. Popielec wypada nagle, jak złodziej w nocy. Środa, w poprzek tygodnia, pod prąd, w samym gwarze codziennych obowiązków. Ani jej ominąć, ani przespać. Mało tego: to zwyczajny dzień pracy. I jakby wciąż domagając się uwagi – właśnie do pracy, do szkoły, między ludźmi z popiołem na głowie, z uczuciem głodu w trzewiach. Tak, Środa Popielcowa nie jest łatwa. A jeszcze niedawno żyłem pod panowaniem karnawału, wirowałem wedle zasad niecodziennego czasu. Studenci w bloku hucznie obchodzili zakończenie pierwszej sesji egzaminacyjnej, później sesji poprawkowej. My u znajomych, znajomi u nas, słowem – działo się. Uczestników zatrzymuje dopiero inny czas, równie skrajny – Wielki Post. Środa Popielcowa, wrzucona pomiędzy inne dni tygodnia, jest jak skała, na którą niespodziewanie się wpada. Można jedynie paść na kolana, pochylić głowę. Jeszcze papież Benedykt XIV w XVIII wieku będzie się skarżył, że nie wszyscy potrafią wyhamować korowód szaleństw: w pierwszych dniach postu przybywają do kościoła w maskach i przebraniach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Cielecki