Skoro Europejczyków uważa się za wielką rodzinę (takie określenia padają w przypadku komentowania spraw ukraińskich) dlaczego nie bronimy tej rodziny?
Ostatnimi czasy wszyscy - media, politycy i zwykli obywatele - z niepokojem śledzą tragedię na Majdanie. Los zwykłych-niezwykłych ludzi rodzi emocje, współczucie, budząc u niektórych wspomnienia i skojarzenia. To zrozumiałe - wrażliwość na głos "poniżonych i bitych" jest czymś najbardziej zrozumiałym, podobnie jak wsparcie, zarówno duchowe, materialne czy też polityczne.
Moje myśli ostatnimi czasy zajmuje jednak los innych poniżonych, których właściwie nie wiem jak określić, gdyż dotychczas nie znalazłam słów, by ująć to, co czuję po wysłuchaniu wiadomości, iż w Belgii zezwolono na eutanazję dzieci. "Eutanazja" - piękne słowo, tak mądrze brzmi... jeszcze w połączeniu z popularnym wyjaśnieniem "ulga w cierpieniach", "zakończenie męki" - świetne te eufemizmy, tak pięknie z ich pomocą można oszukać sumienie pod płaszczykiem intelektualnej dyskusji. I audycja radiowa - wypowiedź matki, której dziecko dotknięte jest "straszliwym kalectwem" - nie może samodzielnie jeść ani mówić. Poza tym rusza się, chodzi, oddycha, nawet pisze i czyta. Matka natomiast mówi, iż ma już dosyć patrzenia na mękę swego dziecka i zastanawia się - a jakże - nad ulżeniem mu w cierpieniach!
Od tego momentu nie tylko moje sumienie, ale tez umysł nie może zaznać spokoju. Zastanawiam się, jak to jest: z wypiekami na twarzy śledzimy wojnę jednej strony z drugą, o nierównych, co prawda, siłach, ale pełnych woli walki w obronie swych racji, a równocześnie słuchamy informacji o tym, że rodzic może decydować o dalszym życiu swojego dziecka (narodzonego!) i o jego ewentualnym zakończeniu. Dlaczego jesteśmy w stanie milczeć w tej sprawie? Skoro Europejczyków uważa się za wielką rodzinę (takie określenia padają w przypadku komentowania spraw ukraińskich) dlaczego nie bronimy tej rodziny? Dlaczego przynajmniej głośno nie wołamy w tej sprawie? Może przynajmniej warto pomyśleć o wielkiej kampanii informacyjnej, która pokaże ludziom, czym dokładnie jest eutanazja, że to nie silniejsza tabletka przeciwbólowa? Zdaję sobie sprawę, że są takie granice cierpienia, których nie jestem w stanie pojąć, ale wiem też, iż istnieją procedury zaprzestania uporczywego podtrzymywania życia, które z eutanazją równoznaczne nie są. Może więc możemy zrobić chociaż tyle i aż tyle.
Ostatnimi czasy mam częsty kontakt z rodzicami rehabilitującymi dzieci niepełnosprawne i z pracownikami specjalistycznego ośrodka. Widzę determinację, ogromną wiedzę, wrażliwość i potężną siłę tych ludzi. Nikt mi nie jest w stanie powiedzieć, że ich walka oraz życie tych dzieci pozbawione jest sensu. Nie i już - nie będę pisać o małych sukcesach ich wszystkich, gdyż nie mam do tego prawa. Wiem tylko, że nikt nie ma tyle siły, co rodzice dziecka chorego, a swą siłą są w stanie zarazić innych. Może należałoby ich siłę pokazywać i opisywać częściej?
Dla kontrastu inne słowa pokazujące, do czego prowadzi język bogaty w eufemizmy. Młoda matka, która urodziła córkę z zespołem Downa: "Gdybym wiedziała to wcześniej, to bym się wyskrobała". I drugi cytat: "Może nie pożyje długo".
Lidia Michalska