Mój Przyjaciel – Jan Paweł II

Gdy jest mi ciężko i wydaje mi się, że nie dam rady, przypominam sobie słowa Jana Pawła II i „walczę”! On powiedział, że „nie można zdezerterować”.

Gdy odchodził...

Pamiętam wieczór 2 kwietnia 2005 roku. Z ogromnym niepokojem śledziłam w telewizji wszystkie wiadomości nadchodzące z Watykanu o stanie zdrowia Jana Pawła II. Gdzieś w głębi duszy i serca czułam, że Jan Paweł II jest już w drodze „na tamten brzeg, do innego domu, z którego nie ma do nas powrotu”. Około godziny 21.50 pojawiły się na ekranach żałobne paski z napisem „Papież nie żyje”. Potem dowiedziałam się, że nasz ukochany Ojciec Święty odszedł do Domu Ojca o godzinie 21.37. Wtedy myślałam, że w tym cierpiącym staruszku straciłam kogoś bardzo mi bliskiego… wtedy…, ale dziś wiem, że Jan Paweł został z nami, został ze mną, został we mnie.

Nigdy mnie nie zawiódł

16 października 1978 r. kiedy Karol Wojtyła został Papieżem miałam 11 lat. Niewiele, aby rozumieć świat, dużo, by pokochać Papieża Polaka. Dziecięcym sercem czułam, że to człowiek wielki i dobry. Był przyjacielem, do którego biegły moje myśli i modlitwy w chwilach szczęścia i w godzinach smutku. Płynął czas… Sylwetka Jana Pawła pochyliła się ku ziemi, dźwięczny głos stracił swoją barwę, choroba wyryła na twarzy cierpienie. Stał mi się wtedy jeszcze bliższy, bardziej kochany. Pamiętam jego wszystkie wizyty w Polsce, w wielu uczestniczyłam. I chociaż fizycznie zawsze stałam w dalekich sektorach, sercem byłam blisko Niego. Co wtedy czułam, dziś nie potrafię wyrazić słowami. Najbardziej utkwiła mi w pamięci ostatnia pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że już więcej nie odwiedzi rodzinnego kraju. Chwytałam każde jego słowo, zapisywałam w pamięci wszystkie gesty. Kiedy Jan Paweł II odszedł do domu Ojca, płakałam, ale we łzach  znajdowałam nadzieję i pewność, że stamtąd patrzy na swoje dzieci i im błogosławi. Dobrze, że w niebie mam swojego przyjaciela, który mnie nigdy nie zawiódł.

Jego słowa drogowskazem mojego życia

Był 12 czerwca 1987 roku. Z za wzgórz poranka wychylał się piękny, słoneczny dzień. Wiatr od morza wiał cicho, spokojnie, delikatnie… Jan Paweł II podczas pobytu w Ojczyźnie spotkał się z młodzieżą na Westerplatte. Byłam tam wśród tych młodych ludzi, byłam wtedy jedną z nich. Kiedy słuchałam słów Ojca Świętego, czułam mocne bicie serca. Przedziwne uczucie radości wypełniało moją duszę. Wszystko wokół napełnione było szczęściem bliskości z Ojcem Świętym. I wtedy z ust Papieża usłyszałam słowa:

„Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje ‘Westerplatte’. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować”.

Słowa te stały się drogowskazem mojego życia. Zrozumiałam to już 1 września 1988 roku, kiedy to jako młoda nauczycielka nauczania początkowego stanęłam przed klasą. Pamiętam… jak wpatrywałam się w twarze dzieci. Widziałam uśmiech na wielu dziecięcych buziach, na niektórych malował się strach, a w oczach jednego dziecka dostrzegłam łzy. Widziałam, jak nabrzmiewają, a potem spływając, zostają starte małą drżącą rączką. Poczułam wtedy dziwny lęk i poczucie odpowiedzialności. Zrozumiałam, że praca w szkole to jest to moje „Westerplatte” – wymiar zadań, który właśnie podejmuję i muszę dobrze wypełnić. Poczułam ciche pragnienie, aby szkoła stała się dla dzieci „cichą przystanią”, gdzie oprócz wiedzy zdobędą wsparcie, spełnienie, radość, gdzie spotkają Boga. Od tamtego czasu minęło wiele lat. Wiele razy zmieniały się „moje” zespoły klasowe. W każdym pozostawiałam cząstkę siebie. Z każdą nową klasą, którą przeprowadzałam przez pierwszy etap nauczania pojawiają się nowe lęki, radości, nadzieję, pojawiają się problemy, które trzeba  rozwiązać. Gdy jest mi ciężko i wydaje mi się, że nie dam rady, przypominam sobie słowa Jana Pawła II i „walczę”! On powiedział, że „nie można zdezerterować”.

Oprócz pracy w szkole w moim życiu jest jeszcze inne moje „Westerplatte”. To mój dom rodzinny – kochane Westerplatte”, cicha „walka” o to, aby był „bezpiecznym zakątkiem”, „pewnym portem”, do którego wszyscy jego mieszkańcy biegną z ufnością każdego dnia, do którego będą powracać wspomnieniami u kresu starości.

Agnieszka Kowalczyk

 

 

« 1 »