Czyli biblijne inspiracje w hollywoodzkim sosie.
Opisana w Biblii historia o Moabitce Rut dla wyznawców judaizmu od tysięcy lat ma ogromne znaczenie.
Po pierwsze: Rut to prababka wielkiego króla Dawida. Po drugie: Księgę Rut odczytuje się w czasie Święta Tygodni, czyli na zakończenie (szczegółowo opisanych w niej) żniw. Po trzecie: słowa Rut o tym, że „twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem” wypowiadają prozelici przyjmowani na łono judaizmu.
Nic dziwnego, że pod koniec lat ’50 ubiegłego stulecia hollywoodzcy twórcy zainteresowali się tą postacią. W kinie był to czas wielkich, kostiumowych widowisk i właśnie jednym z nich miała być „Historia Ruth”.
Reżyserii filmu podjął się Henry Koster - twórca spektakularnej „Tuniki”, opowiadającej o szacie Chrystusa, o którą, po ukrzyżowaniu, rzymscy żołnierze rzucali losy. Koster nakręcił ją w 1953 roku. Był to pierwszy, wielki, hollywoodzki film, który powstał w technice CinemaScope (szeroki, panoramiczny ekran + stereofoniczny dźwięk).
„Historia Ruth” była jego powrotem do kina biblijnego i także tę produkcję nakręcił w CinemaScopie. Co ciekawe główną, tytułową rolę, otrzymała debiutująca na ekranie izraelska aktorka Elana Eden.
Jaki jest ten film? Jak na dawne, hollywoodzkie widowisko przystało – epicki, nakręcony ze sceniczno-kostiumowym przepychem. To istny kinematograficzny kolos.
Kiedy jednak zajrzeć do Starego Testamentu i porównać opisane tam zdarzenia, z tymi, które jest nam dane oglądać na ekranie, możemy… zacząć przecierać oczy ze zdumienia.
Z pierwszych wersów Księgi Rut wiemy, że jej bohaterka była Moabitką i synową Noemi - żony Elimeleka. O tym, czym się zajmowała w Moabie, nim poznała i poślubiła Machlona (syna Noemi), nie ma w Biblii ani słowa.
Tymczasem Norman Corwin (scenarzysta filmu) „dokleił” do biblijnych faktów cały prolog, z którego dowiadujemy się między innymi, iż Rut była kapłanką w świątyni okrutnego, moabickiego boga Kemosza. Mamy też okazję oglądać klasyczne, melodramatyczne love story, rozgrywające się najpierw między Rut i Machlonem, potem zaś między nią i Boozem (z pościgami, sądowymi przesłuchaniami i innymi, nagłymi zwrotami akcji włącznie, o których rzecz jasna w Piśmie Świętym nie znajdziemy nawet wzmianki).
Nakręcona w 1960 roku „Historia Ruth” jest więc przykładem filmu, dla którego Biblia stanowiła wyłącznie inspirację. Starotestamentalne zdarzenia są w nim w dowolny sposób przetasowywane, łączone ze sobą, przeinaczane, urozmaicane licznymi, fikcyjnymi wątkami.
Z pewnością warto go obejrzeć (czar dawnego Hollywood zawsze robi wrażenie), ale jeszcze przed seansem, najlepiej zajrzeć do Pisma Świętego i przeczytać sobie Księgę Rut. Wszak to istny pean na cześć wiary, nadziei, miłości, ale także tolerancji.
Izraelitom, wrogo nastawionym do Moabitów nawet przez myśl nie przejdzie, że to właśnie potomek Moabitki może stać się największym królem w dziejach Izraela, a tak przecież będzie. Ale losy króla Dawida, to już zupełnie inna - także niejednokrotnie sfilmowana – historia…
***
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Piotr Drzyzga