Się cieszę. Bardzo. Pawlika kupuję w ciemno. Od lat.
27.01.2014 10:30 GOSC.PL
Tykocin. Brukowane uliczki plus drewniane chaty zalanego słońcem uśpionego miasteczka. Most nad Narwią, wymarła zamieniona na muzeum synagoga, kawa i pierogi na rynku w Alumnacie. Mnóstwo bocianów. U Pana Boga za piecem. Ilekroć przejeżdżam przez to podlaskie miasteczko słucham jazzowej suity Włodka Pawlika. Pisał „Tykocin” z myślą o legendarnym trębaczu jazzowym, Randym Beckerze, który zagrał na krążku (przyjazd do miasteczka był dla Amerykanina żydowskiego pochodzenia nostalgiczną wyprawą do miejsc, w których mieszkała jego rodzina i pełnym tęsknoty odkurzaniem starych fotografii). Sześcioczęściowa kompozycja inspirowana była psalmami Dawida. Kompozytor zapytany o źródła inspiracji odpowiadał bez owijania w bawełnę: Pan Bóg.
Od miesiąca słucham „Kolęd polskich”. Płytę obwąchałem z pewną nieśmiałością. Ufam Pawlikowi i dotychczas nie rozczarowałem się produkcjami, które sygnował swym nazwiskiem. Wysłuchiwałem już jednak w życiu kilogramów kolęd i pastorałek w różnorakich opakowaniach i aranżacjach (każdemu szanującemu się artyście wypada nagrać taki krążek). Wrzuciłem krążek Włodka Pawlika do odtwarzacza i… przepadłem. Dosłownie.
Zachwyciła mnie ścieżka dźwiękowa do filmu „Pora umierać” (pastelowa muzyka do czarno-białego obrazu Doroty Kędzierzawskiej pełna jest, podobnie jak w filmie, refleksów światła. To jeden z najpiękniejszych albumów z muzyką filmową jakie słyszałem. W każdej nucie odbija się uśmiechnięta twarz Danuty Szaflarskiej strofującej swego ospałego psa) czy „Rewersu” (To Komeda? – zapytał znajomy, gdy usłyszał muzykę z filmu. Nie można dać lepszej rekomendacji). Często wracam do podwójnego albumu „Grand Piano”, na którym nocną ciszę przerywają pastelowe pasaże Steinwaya…
„Dźwięki, które dla kogoś mogą być niesłyszalne, nieważne, dla mnie stają się inspiracją. Ja myślę uszami” – wyjaśnia Pawlik.
W Los Angeles nagrodzono krążek "Night in Calisia", którą zespół Pawlika nagrał z Randym Breckerem i Orkiestrą Filharmonii Kaliskiej pod batutą Adama Klocka.
Się cieszę. Wreszcie po krążki sięgną tzw. „masowi odbiorcy” skuszeni newsami o pierwszej w historii nagrodzie Grammy dla polskiego jazzmana.
Marcin Jakimowicz