Dlaczego Bóg uzależnia często czyjeś uzdrowienie od naszej modlitwy? Mógłby przecież pstryknąć palcami i uzdrowić tę osobę bez naszego udziału.
Tu się buty u progu zdejmuje
– Dlaczego Bóg uzależnia uzdrowienie jakiejś osoby czy nawet zbawienie duszy czyśćcowej od naszej modlitwy? – zapytałem ks. dr. Grzegorza Strzelczyka. – A dlaczego uzależnia powstanie nowego życia od zbliżenia dwóch osób? Skoro zaistnienie człowieka zależy od aktu innych ludzi, to dlaczego nie miałoby od niego współzależeć zbawienie? Bóg nam zaufał. I stworzył w układzie ogromnej zależności. Jesteśmy jak naczynia połączone. Każdy mój grzech i każde dobro dotykają innych. Żyjemy w świecie tak potwornie skażonym indywidualizmem, że trudno nam sobie to wyobrazić. Tak działa też grzech pierworodny. Adam zgrzeszył, a wszyscy mamy przerąbane – może ktoś zakpić. Ale ta zasada działa w perspektywie solidarności, systemu. Kościół jest takim systemem.
Dlaczego Bóg potrzebuje naszej prośby? Dobre pytanie, ale wiele zależy od intonacji – dopowiada s. Bogna Młynarz ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. – Nie możemy żądać, żeby Bóg nam wszystko tłumaczył, a tym bardziej, by się tłumaczył przed nami. Nie musimy (i nie możemy) wszystkiego zrozumieć. Tym bardziej że ta wiedza do zbawienia nie jest konieczna. Wystarczy, że wiemy, że Bóg chce, byśmy Go prosili („Proście, a będzie wam dane”), a my wypełniamy Jego polecenie. Nie znaczy to jednak, że takiego pytania nie możemy stawiać. Mówimy przecież o tajemnicy wiary. O tajemnicy, nie o sekrecie. Sekret jest jak zapieczętowana wiadomość, tajemnica zaś jak jaskinia. Można się w nią zanurzyć. A im bardziej wchodzimy w jej głąb, tym mocniej doświadczamy, że to nie my ją ogarniamy, ale ona nas. Stąd postawa pokory. Tu się buty u progu zdejmuje. Kiedy myślę o Bogu, który wstrzymuje się z objawieniem swojej mocy, czekając na gest, na akt woli człowieka, pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, to niewyobrażalny szacunek Stwórcy względem wolności człowieka. Dotykamy tajemnicy spotkania dwóch osób, dwóch woli, dwóch pragnień. Boga i człowieka. I to spotkanie dokonuje się w atmosferze miłości, wolności i szacunku. Bóg zostawia pole dla człowieka, jakby cofa się, żeby zrobić mu miejsce. Czy to nie jest niesamowite? Powiedzieć jedynie, że Bóg nie chce robić czegoś wbrew człowiekowi, to za mało. To nie wyczerpuje nawet w małej części zawartości tego gestu szacunku. To tak jakby ktoś patrzył ci w oczy, czekając, by spełnić twoje pragnienia. Z drugiej strony modlitwa prośby, niezależnie od jej skutków, sama w sobie robi wiele dobra w duszy człowieka. Wyraża najwłaściwszą relację stworzenia wobec jego Stwórcy. Dziecka wobec Ojca. W prośbie zwracam się do Osoby, która może więcej niż ja. Są w proszeniu zaufanie i gest powierzenia siebie, jest poczucie zależności i pełna akceptacja tego stanu – zatem wszystko, co stanowi zdrową wiarę w Boga. A jeśli mówimy o akcie wiary, to właśnie ona otwiera nas na obecność Boga, która, owszem, jest cały czas, ale staje się naszym udziałem właśnie za pośrednictwem wiary. Tak jak dźwięki stają się słyszane dzięki uszom, a kolory widziane dzięki oczom. Czyli wiara wyrażona w prośbie sprawia, że moc Boża, Jego działanie, staje się dla nas dostępna. Fascynuje mnie ten moment „aktualizacji” Bożej obecności i Jego działanie w akcie wiary. Stajemy się kanałami Jego mocy i dobroci! I na tym polega siła naszego wstawiennictwa. Dla mnie modlitwa prośby i Boża odpowiedź na nią to objawienie relacji miłości, pełnej wzajemnej zależności. Nasza zależność od Boga jest oczywista. Ale Jego od nas? To już czyste szaleństwo miłości.
Marcin Jakimowicz