Nazywana jest perłą Beskidu Śląskiego. Malownicza polana przy szlaku z Kubalonki na Baranią Górę za sprawą rozciągających się stąd widoków przyciąga tłumy turystów. Chętnie zaglądają tu mieszkańcy Istebnej, Koniakowa i Jaworzynki, bo to miejsce niezwykle urokliwe. Dziś to także miejsce tragedii i wielkiej nadziei.
Tu 55 lat temu stanął niewielki drewniany kościółek. Nie był wcale starym zabytkiem, a jednak mocno wrósł w okolicę i znalazł wyjątkowe miejsce w sercach. Ze starannie rzeźbionymi detalami, pięknym obrazem Fatimskiej Pani, pędzla Jana Wałacha, i koronkowymi zdobieniami – pozostał już tylko na fotografiach. – Ciężkie były początki tego kościoła i parafii. Starsi opowiadają, jak za komuny wbrew zakazom władzy budowali kościół, jak odbywały się tu pierwsze Msze św. Tu była prowadzona hodowla owiec i oficjalnie budowano owczarnię. Budynek pomyślany został tak, że po dobudowaniu wieży dało się go przystosować do potrzeb parafii. I tak przerodził się w kościół – wspomina Jan Kaczmarzyk, znany góralski muzyk z Istebnej. – Każdy, kto przechodził, wstępował na chwilę spotkania z Bogiem, rozmowy o swoich życiowych problemach. Tu można było zostawić ten zbędny duchowy bagaż. I mnóstwo osób z tego korzystało… – Równie wielu było chętnych, by w tym miejscu powiedzieć swojej drugiej połowie sakramentalne „tak” – przyznaje proboszcz ks. Grzegorz Kotarba. – Ślubów mieliśmy tu bardzo dużo, choć przecież parafia niewielka. Pewnie dlatego też wiadomość o tragedii, gdy w nocy z 2 na 3 grudnia ogień prawie doszczętnie strawił drewniany kościółek, zabolała tyle osób.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Alina Świeży-Sobel