To historia, nadająca się na scenariusz hollywoodzkiego filmu. Posłuchajcie:
To się stało w końcu 1941 r., kilka dni po ataku Japończyków na Pearl Harbor. Śliczna, 19-letnia Brooke Mayo szykowała się właśnie do wyjazdu do Londynu, gdzie miała służyć jako w cywilna pracownica wojska. Poszła jeszcze na świąteczną kolację w Hollywood Hills. Gdy wracała, nie wiadomo skąd, zjawił się napastnik. Zgwałcił ją tak, że nie zobaczyła nawet jego twarzy. Nie poszła z tym na policję. Bała się, że jej nie uwierzą. Gdy zorientowała się, że jest w ciąży, postanowiła zabić to dziecka. Najpierw jednak porozmawiała ze swą matką. Obydwie, płacząc, zdecydowały, że Brooke urodzi dziecko i odda je do adopcji.
Tak się stało. Ówczesne przepisy zabraniały pokazywania dziecka matce, która postanowiła je oddać do adopcji. Jednak jakaś położna zlitowała się nad Brooke i na kilka minut oddała dziewczynkę w jej ramiona. Matka zdążyła tylko przytulić śliczne maleństwo i nadać mu imię Delphine. - Była dla mnie taka piękna - wspomina 90-letnia dziś Brooke i dodaje, że wówczas postanowiła już nigdy nie wracać myślą do utraconego dziecka.
Krótko potem wyjechała za ocean na wojnę. Była logistykiem. Gdy wróciła po kilku latach, próbowała jednak dowiedzieć się czegoś o losie Delphine. - Dziecko zmarło - usłyszała w szpitalu.
- Nie mogłam uwierzyć własnym uszom - wspomina kobieta.
Po wojnie została modelką, pracowała w showbiznesie. Cztery raz wyszła za mąż, urodziła jeszcze dwie dziewczynki. Przeprowadzała się z jednego wybrzeża USA na drugie. Ale co roku - żydowskim zwyczajem - zapalała dla swego dziecka „świecę duszy”. Przez 66 lat.
Aż pewnego dnia w tym roku w domu poruszającej się przy pomocy balkonika 90-latki zadzwonił telefon. Dzwoniła do niej Patricia Hamlin z Wichita w stanie Kansas. Dlaczego?
Zaczęło się od tego, że w 1993 r. bratu Patricii, mieszkającemu w Omaha, skradziono portfel z prawem jazdy. Do wydania nowego potrzebna była metryka urodzenia. Zadzwonił więc do Patricii, by pomogła mu ją załatwić. Jednak urzędnicy z hrabstwa Los Angeles stwierdzili, że w dokumentach nie ma śladu po jego akcie urodzenia. Co więcej, aktu urodzenia Patricii też nie było! - Wytłumaczenie jest jedno, zostaliście adoptowani - stwierdził urząd, ku zdumieniu rodzeństwa.
Patricia odnalazła swą biologiczną matkę dopiero 20 lat później, a była nią właśnie Brooke Mayo.
Okazało się, że Brooke nieświadomie widywała córkę i to nie raz! Patricia została bowiem adoptowana przez chrześcijańską rodzinę z Burbank koło Los Angeles. A ponieważ była - jak jej matka - prawdziwą ślicznotką, jej buzia pojawiała się często na wielkoformatowych reklamach, wywieszanych w tych okolicach.
Gdy matka i córka spotkały się po 71 latach, okazało się, że wiele je łączy. Patricia wyglądała tak, jak jej biologiczna matka 20 lat wcześniej. Te same rysy twarzy, charakterystyczne zmarszczki, pojawiające się przy uśmiechu, okulary. Obydwie kolekcjonują zegary stojące, obydwie znane są w rodzinie ze swej niezdarności. Mają podobny gust, jeśli chodzi o biżuterię i wystrój domu.
Minione właśnie święta Bożego Narodzenia spędziły razem. W domu Brooke - obok menory - pojawił się św. Mikołaj. I obie, żydowska mama i jej córka-chrześcijanka zgodnie dziękowały Bogu za niezwykłe spotkanie.
Tu przeczytasz (po angielsku) cała historię i zobaczysz zdjęcia jej bohaterek.
jdud /latimes.com