Pomysł nowej partii Jarosława Gowina, by rodzice mieli tyle głosów wyborczych, ile mają dzieci, nie ma szans na powodzenie. I to wcale nie z powodu niekonstytucyjności tego rozwiązania.
Jest prawdą, że obowiązująca ustawa zasadnicza nie pozwala na tzw. głosowanie rodzinne, ale jak powiedział lider Polski Razem – bo tak brzmi nazwa nowej formacji – konstytucja nie jest Biblią i zawsze zmienić ją można. Jednak niewielu będzie chętnych, by rodzicom na przykład szóstki niepełnoletnich pociech dać sześć głosów. Spodziewam się raczej dość powszechnego wykpienia pomysłu, z czym zresztą już mieliśmy do czynienia. Mnie pomysł bardzo się spodobał, choć jako księdza stawia mnie na zdecydowanie gorszej pozycji. Potrafię też sobie wyobrazić kłopoty, jakich nastręczałby. Przy trójce dzieci dwa głosy należałyby do męża czy do żony? Nie byłoby problemu, gdyby małżonkowie mieli te same preferencje partyjne, ale nie zawsze tak jest. I co wtedy? Gotowy powód do kłótni, a być może nawet do rozwodu. Propozycja jabłuszkowej partii Gowina zostanie zabita kpiną przede wszystkim dlatego, że wykracza daleko poza samo głosowanie. Gdyby została wprowadzona, wzmocniłaby niezmiernie zarówno samą rodzinę, jak i władzę rodzicielską. A tę współczesna cywilizacja stara się pomniejszać. Nagle ojciec i matka na przykład sześciorga dzieci staliby się kimś, o kogo koniecznie trzeba zabiegać, kogo trzeba traktować jak największy skarb. Co tam singiel – do zaoferowania ma jakiś jeden śmieszny głos. Niespecjalnie trzeba sobie nim zaprzątać głowę. Co innego tata, dajmy na to, piątki pociech. Ten miałby siłę w garści. Oprócz swojego głosu jeszcze pięć innych. Idąc do lokalu wyborczego, byłby traktowany jak panisko. A przed mamą ósemki dzieci działacze partyjni rozwijaliby czerwony dywan, dłuższy niż na gali w Hollywood. Taka mama byłaby hołubiona niczym królowa. Wreszcie rodzina wielodzietna, zamiast słów, doczekałaby się rzeczywistego uznania. Choć dzisiaj propozycja rodzinnego głosowanie wydaje się niemożliwa do przeprowadzenia, jednak nie takie rzeczy widzimy na co dzień w życiu publicznym. Jeszcze niedawno OFE wydawały się nie do ruszenia. A dzisiaj prawie już ich nie ma. Czego się nie robi, gdy bankructwo stoi u bram…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk