– Chcę z wami odmówić nieszpory. Niczego nie zmieniajcie w waszej codziennej liturgii – tak Franciszek wprosił się na wspólną modlitwę do benedyktynek kamedułek. Ich klasztor leży na Awentynie, wzgórzu będącym kolebką żeńskiego monastycyzmu w Rzymie.
Godziny popołudniowego szczytu. Ciągnąca się wzdłuż Tybru aleja jest zupełnie zakorkowana. Zniecierpliwieni kierowcy raz po raz naciskają klaksony. Spoglądam na zegarek, gdy przez hałas ulicy przebija się znudzony głos kierowcy autobusu: „Radzę wysiąść, szybciej będzie pieszo”. Mijamy właśnie synagogę. Za nią rozciągają się uliczki żydowskiego getta. To właśnie tu mieszkały rodziny, które w czasie II wojny światowej z narażeniem życia chroniły kamedułki, do których zmierzam. Siostry oddały im swoje cele, karmiły i załatwiały fałszywe dokumenty. Nie jestem w stanie się dowiedzieć, ile osób uratowały. Mówią tylko: „Zwyczajnie pomagałyśmy”. Słowa te słyszę już na klasztornym tarasie. Przed nami niezwykły widok na będący kolebką miasta Palatyn. Poniżej Cyrk Maksencjusza i Koloseum, miejsca, gdzie chrześcijanie ginęli za wiarę. A tuż przy zakonnym murze ogród różany będący wiosenną atrakcją Rzymu. Alejki układają się w ogromną siedmioramienną menorę, jeden z najstarszych symboli narodu żydowskiego. Na tym terenie do lat 50. XX wieku rozciągał się cmentarz wyznawców religii mojżeszowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska