Historia dramatycznego zejścia z Annapurny Yannicka Grazianiego i Stephane'a Benoist'a to opowieść o determinacji, walce o życie i przyjaźni. I o tym, że partnerstwo w górach sprawia, że 1+1 nie równa się 2, tylko 2,5 albo i 3.
Dwaj francuscy himalaiści dokonali 24 października pierwszego powtórzenia drogi wytyczonej przez Ueliego Stecka na południowej ścianie Annapurny (8091 m.n.p.m.). Annapurna to jeden z najniebezpieczniejszych ośmiotysięczników. Co czwarty wspinacz nie wraca tam z ataku szczytowego. Do marca 2012 roku na wierzchołku stanęło 191 osób. 52 zginęły próbując, a dziewięć schodząc. O mały włos, a tragicznie skończyłaby się również wyprawa Yannicka Grazianiego i Stephane'a Benoist'a.
Preludium do ich opowieści jest wyprawa francuska z 1991 roku, kiedy to Jean-Christophe Lafaille i Pierre Beghin chcieli w 1991 roku wytyczyć nową drogę południową ścianą. Francuzi zawrócili z wysokości 7400 m. Beghin zginął podczas zejścia. Odpadając od ściany strącił w przepaśc wiekszośc sprzętu do asekuracji. Położenie Lafaille było dramatyczne. A jednak podjął heroiczną walkę o życie i udało mu się zejść bez asekuracji po nachylonej pod kątem 75 stopni ściance. Niżej znalazł 20 metrów cienkiej liny, która miała mu pomóc w dalszej, jeszcze trudniejszej drodze zejściowej. Zaczął spuszczać się na niej w dół. Wtedy spadający kamień złamał mu rękę. Bezsilny wspinacz czekał na pomoc, która jednak nigdy nie nadeszła. Po dwóch dniach oczekiwania postanowił zebrać resztki sił i w ostatnim uderzeniu rozpaczy spróbować zejścia. Schodził trzymając linę jedną ręką i pomagając sobie zębami. Gdy dotarł do bazy, spotkał tam ekipę z wyprawy słoweńskiej. Nie wyszli po niego, bo warunki były zbyt trudne. Słoweńcy przekonani o najgorszym, zdążyli już poinformować żonę Francuza o jego śmierci.
Dokończenie drogi Beghina-Lafaille było wielkim marzeniem Grazianiego, jednak dwa tygodnie przed nim drogę tę przeszedł Szwajcar, Ueli Steck.
W związku z tym Benoist i Graziani rozpoczęli atak szczytowy na drodze japońskiej. Liczyli, że znajda tam bezpieczne miejsce na biwak, które ochroni ich od spadających kamieni i śnieżnych lawin. Przez pierwsze dwa dni wszystko szło świetnie. Nocowali kolejno na wysokości 6050 i 6700 m. Po drugim noclegu załamała się pogoda. Miejsce biwaku opuścili dopiero piątego dnia od początku akcji szczytowej. Temperatura dramatycznie spadła, co gorsza natrafili na bardzo duże trudności techniczne. A byli już powyżej 7000 m!
wt /off.sport.pl