Daleko od Bałtyku, kilka kilometrów od Wisły, widzieliśmy morze. Morze kwiatów, pełne orchidei.
Marysia niczym królowa
Szklarnie są tak ogromne, że z jednej do drugiej jeździmy na rowerach, – zresztą pracownicy jeżdżą na nich także w środku. W każdej z nich panuje inny klimat, inne są też wymogi sanitarne. Przy szklarni storczyków dezynfekuje się buty: to najbardziej wymagające kwiaty. – W temperaturze 28 stopni Celsjusza wszelkie choroby rozwijają się błyskawicznie. Jeśli ktoś nie ma umiejętności i doświadczenia, może w ciągu dwóch tygodni stracić połowę plantacji – tłumaczy Ptaszek. Tego wymogu nie ma przy różach; ich „domek” zaskakuje ubogą paletą kolorów, wszędzie jest zielono od wysokich łodyg zakończonych bardzo delikatnie rozwiniętymi pąkami. Ma to swoje wytłumaczenie. Aby te kwiaty przetrwały jak najdłużej w wazonie klienta, muszą być ścięte w pąku. Dopiero w chłodni, w której się je przechowuje, by były bardziej trwałe, uderza nas feeria barw i delikatny, ale wyraźnie wyczuwalny zapach róż. Gdyby nie niska temperatura, osłabiająca zapach, nasze nosy doznałyby z pewnością szoku.
Przy szklarni anturium dezynfekujemy z kolei ręce. Tu również jest kolorowo i bajecznie. W powietrzu czuć wilgoć o wiele większą niż w szklarni dla storczyków. Anturium lubi wilgotne powietrze, o które dba wysokociśnieniowe zamgławianie i rozbryzgowe nawadnianie. Co dwa dni kwiaty delikatnie się podlewa. Tu właściciel pokazuje nam pierwszą na świecie roślinę tego gatunku wyhodowaną w kolorze żółtym. To dzieło holenderskiej firmy Anthura, która w 2003 roku poprosiła żonę Jarosława Ptaszka, Marię, aby nadała jej imię „Marysia”. Poprzednia nowa odmiana wyhodowana przez firmę otrzymała imię „Maxima” – po obecnej królowej Holandii. Jak trafia się do „rodziny królewskiej”? – Już w latach 80. XX w. wyjeżdżałem za granicę, by uczyć się od Holendrów czy Niemców nowoczesnego ogrodnictwa. Dziś to oni przyjeżdżają do nas i, z czego jestem dumny, uczą się szanować Polaków jako ludzi, którzy dbają o jakość swoich produktów – mówi. Ale nie było łatwo: – Gdy pierwszy raz sprzedawaliśmy swoje kwiaty na giełdzie w Austrii, konkurencja mówiła, że to pewnie „polski szajs”. Nie poddaliśmy się, na naszym pawilonie handlowym na giełdzie kwiatowej w Wiedniu wywiesiliśmy hasło: „Jakość to nasz priorytet”. Dziś mamy w Wiedniu własną spółkę, która z miesiąca na miesiąc sprzedaje coraz więcej kwiatów hodowanych w Stężycy, a w dni handlowe ustawiają się po nie kolejki – opowiada.
Polskie kwiaty podbijają świat
Kwiaty Ptaszków trafiają nie tylko do Wiednia, ale także do Niemiec, Czech, Słowacji, krajów nadbałtyckich czy Włoch. W jednej ze szklarni widzimy półki z kartkami z nazwami miejscowości, firm – filii JMP i innych odbiorców kwiatów anturium. Po ścięciu układa się je po 10–12 sztuk w specjalnych kartonach – zaopatrzone w fiolki z wodą mogą przetrwać daleką podróż. To metoda holenderska, ale część kwiatów pakuje się też metodą polską, polegającą na wkładaniu pojedynczych łodyg do oddzielnych stojaków. Zajmują one więcej miejsca w samochodzie, ale dzięki temu roślina zachowuje bardziej naturalny kształt.
Prawdopodobieństwo, że kwiat cięty kupiony w Polsce pochodzi ze Stężycy, jest bardzo duże: to największy producent w Polsce i czwarty w Europie. I jeden z największych na świecie. To także największy prywatny pracodawca w okolicy, zatrudniający 250 osób. Ogromny kombinat, który ma 9 własnych elektrowni o mocy 11,5 megawata, zaopatrujących szklarnie w prąd, ciepło i dwutlenek węgla, oraz ekologiczny system nawadniania, wykorzystujący deszczówkę zbieraną na dachach szklarni.
Pana Ptaszka pytamy, czy po całym dniu pracy w szklarniach pełnych cudownych roślin nie mają serdecznie dość kwiatów. – Nie, w domu też je mamy, lubię nimi obdarowywać żonę – śmieje się. – Kwiaty są piękne i dają ludziom wiele radości, zwłaszcza gdy są dane szczerze, od serca – mówi.
Stefan Sękowski