Kościół nie ma dziś lekko z mediami, co nie znaczy, że trzeba od razu zamykać się w Zbarażu lub okopach Świętej Trójcy.
10.10.2013 08:42 GOSC.PL
Komentarze Tomasza Żukowskiego, znanego politologa i socjologa, nie pojawiają się od dłuższego czasu w programach informacyjnych, bo odmawia on udzielania dziennikarzom wypowiedzi, które będą potem podlegały montażowi. Zgadza się wyłącznie na występ w programach na żywo. Polityk, hierarcha czy urzędnik państwowy nie mogą sobie pozwolić na taki luksus. Osoby zaufania publicznego są wręcz zobowiązane, by odpowiadać na zadawane im – w imieniu obywateli – pytania. Nieobecni (w mediach) nie mają racji – takie panuje przekonanie. Słuszne, czy nie, to już inna sprawa.
Większość polityków już dawno rozwiązała problem ryzyka związanego z tym, co mówią przed kamerą i mikrofonem. Jeśli wypowiedź ma być montowana, posługują się wyłącznie bon motami, przysłowiami, aforyzmami. Te idą w całości – choć ich wartość informacyjna jest zerowa. Przygody z mediami polityków, którzy się rozgadują (patrz - Jarosław Kaczyński) są dla wszystkich pozostałych wystarczającym ostrzeżeniem. Urzędnicy z kolei zazwyczaj wybierają uniki, a gdy już nie mają wyjścia, mówią „na okrągło”, tak, by powiedzieć jak najmniej. I by nie dało się z tego nic „skręcić”. A co robią hierarchowie?
Można się o tym było przekonać w czasie ostatnich tygodni, gdy przez media elektroniczne przetoczyło się tsunami związane z oskarżeniami księży o pedofilię (ledwo po tym, jak skończyło się wcześniejsze tsunami, związane z księdzem Lemańskim, które nastąpiło bezpośrednio po tsunami związanym z modlitwą na Stadionie Narodowym, które poprzedziło tsunami o nazwie „in vitro”… itd., itp.). Była to – używając języka mediów - seria wizerunkowych katastrof. Każda z nich, paradoksalnie, następowała, gdy któryś z biskupów próbował otworzyć się wobec dziennikarzy, „być medialny”, czyli mówić dużo i w sposób światowy, pełen erudycji i dygresji. O, święta naiwności…
W książce „Pożeracze mózgów” autorstwa braci Macieja i Wojciecha Wareckich znajdujemy znamienną anegdotę: Do Londynu przyjeżdża prawosławny biskup. Dziennikarze pytają go, czy zamierza odwiedzić tutejsze nocne kluby. Słabo zorientowany w temacie duchowny pyta „a czy tu są nocne kluby?”. Na drugi dzień czołówki gazet krzyczą. „Pierwsze pytanie, jakie zadał nam eminencja brzmiało: „czy w Londynie są nocne kluby?”.
Nie tylko w Londynie, także w Polsce Kościół nie działa w przyjaznym otoczeniu. Każde potknięcie, niezręczne sformułowanie, lapsus językowy odbija się natychmiast zwielokrotnionym echem od potężnego pudła rezonansowego, jakim jest współczesny świat nowych mediów, z samej swej natury „postępowych”. Co nie znaczy, że ludzie Kościoła powinni w związku z tym zamknąć się w Zbarażu lub ostrzeliwać wroga z okopów Świętej Trójcy. Trzeba raczej przyjąć tę sytuację jako trwałą, nam zadaną i stawić jej czoła. Zachowując jednak cały czas zasady medialnego BHP.
Na czym ono polega? Ot, choćby na wybieraniu miejsca i warunków potyczki z dziennikarzem, dających jak najwyższą gwarancję, że będzie ona prowadzona z zachowaniem fair play. Najlepiej na żywo, dla jak największej widowni. Niedawna rozmowa abp. Henryka Hosera z Krzysztofem Ziemcem (w TVP Info) była pozytywnym przykładem, że nie tylko tak można, ale wręcz trzeba. A co robić w sytuacjach mniej komfortowych? Cóż, oszczędnie i roztropnie gospodarować słowem. Mówić jasno i jednoznacznie. Najlepiej: tak, tak – nie, nie. Bo wszystko, co ponad to, zostanie obrócone przeciw mówiącemu, bez względu na intencje.
Piotr Legutko