Nic nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść.
Zmarł Jarosław Śmietana. Jeden z największych polskich gitarzystów jazzowych. Miałem przyjemność stawiać pod jego okiem pierwsze jazzowe kroki. Był niekwestionowanym liderem wszelkich rankingów. Koncertował, nagrywał płyty. Współpracował z największymi polskimi jazzmanami. I nie tylko. Pamiętam jego benefis. Śmietanka polskiej estrady urządziła Śmietanie niezłą fetę. Był bardzo aktywny. Do czasu. Poważna choroba ścięła go z nóg. Nagle wszystko, co miał, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Wysoka pozycja, jaką zajmował w świecie muzyki, nie była w stanie niczego zmienić. Umierał w totalnej bezsilności. Wiem, że w ostatnich chwilach zwrócił się do Boga. Są momenty, kiedy uświadamiamy sobie, że wszystko, co wypełnia nasze serce, to bezwartościowe śmieci. I czasem trzeba sięgnąć dna, by to odkryć. Nie myślę tu o muzyce, ale o przywiązaniu do niej. Ostatnie jego dni były piękną katechezą. Myślę, że najważniejszą solówkę zagrał, kiedy nie miał w rękach gitary.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Adam Szewczyk