Ludzie z całej Kenii zjeżdżają do Subukii, bo chcą widzieć cuda. Widzą większe od tych, których się spodziewali.
O mały włos, a zaliczylibyśmy kolejną kraksę od czasu, gdy wyruszyliśmy z Nairobi do „wioski Maryi”. – Patrz go, nieśmiertelność mu się włączyła, ha...! – komentuje o. Arkadiusz Kukałowicz, franciszkanin, dając ostro po hamulcach. Ciężarówka wymija nas na wąskim odcinku, mimo iż z naprzeciwka nadjeżdżają kolejne. Patrzę na ciężarówkę przed nami. Na zderzaku wielkimi literami: „Try Jesus” (Wypróbuj Jezusa). Prawie... Szaleństwo na kenijskich drogach to chleb powszedni. – Wypadków sporo, nikt się tego nie doliczy. A jak już ci się trafi, to bywa, że cię jeszcze obrabują, zamiast wezwać pomoc – tłumaczy o. Kukałowicz. Przed oczami przebiega mi obraz mężczyzny w rowie, dostrzeżonego z autobusu pędzącego do Kakamega. Albo tego leżącego bez ruchu na stercie śmieci przy biurowcu. „Tu nikt się o ciebie nie zatroszczy. Zresztą może już nie żyje” – dźwięczą mi w uszach słowa znajomego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Krzysztof Błażyca