Krynica Morska, niewielkie miasteczko na Mierzei Wiślanej, gości corocznie wielkie rzesze turystów. Wśród nich znalazłam się w tym roku i ja wraz z moją ciocią. Przechadzając się słynną ulicą Teleexpresu, zaszłyśmy do kościoła ojców kapucynów pod wezwaniem Świętego Piotra Apostoła na krótką modlitwę.
Przypomniałam sobie, że nazajutrz jest pierwszy piątek miesiąca i wraz z ciocią postanowiłyśmy pójść na wieczorną mszę. Pragnę dodać, że nie bywam w kościele częściej niż w niedziele i to postanowienie było zupełnie spontaniczne. W piątek przyszłyśmy wcześniej, żeby bez problemu znaleźć wolne miejsce i natrafiłyśmy na nabożeństwo do Serca Pana Jezusa. Ja zostałam przed świątynią, licząc że po nabożeństwie część ludzi wyjdzie i będę mogła wejść do środka. Kościół był pełen po brzegi, a ludzi przybywało. Po nabożeństwie prawie nikt nie wyszedł. Gdy zaczęła się msza, spóźnialscy musieli zostać przed kościołem. Co chwila ktoś dołączał. Utworzyła się kolejka do konfesjonału. Do komunii poszło bardzo dużo osób.
Dlaczego o tym piszę? Bo do dziś mam przed oczami ludzi klęczących przed kościołem i modlących się mimo ruchu ulicznego i czasami niewybrednych komentarzy młodych przechodniów. I jestem zbudowana tym, że na piątkową mszę przyszli starsi i młodzież, młodzi rodzice z dziećmi i same dzieci. Jest to znak czasów w świecie laicyzacji, walki z wiarą i coraz bardziej panoszącej się „kultury” gender. A o puste latem kościoły w miastach nie ma się co martwić. Wszyscy są na mszach w miejscowościach wypoczynkowych, o czym zapewnia
Grażyna Bagińska z Zabrza.