Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju.
Wiele razy słyszymy, że Bóg bierze w opiekę tych, którzy są Mu wierni, że im błogosławi, że czuwa nad ich losem. Z drugiej jednak strony iluż z nich zostało okrutnie zabitych, zamęczonych. Weźmy np. św. o. Kolbego – umiera w celi głodowej obozu koncentracyjnego. Gdzie tu błogosławieństwo? Z perspektywy tego świata to raczej jego oprawcy „mają się dobrze”. Jednak spójrzmy na to z punktu widzenia o. Kolbego. Otrzymał obietnicę, że będzie miał koronę męczeństwa. Sam decyduje się oddać swoje życie za ojca rodziny. Czy on chciałby być wówczas na miejscu swoich oprawców? Myślę, że absolutnie nie. Myślę, że umierał szczęśliwy, wiedząc, że dokonało się wszystko, co zaplanował Bóg, że przeszedł ostatnią największą, a zarazem najwspanialszą próbę. Jak mówi Jezus: „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Dziś św. o. Kolbe cieszy się wiecznym szczęściem, a jego życie przynosić będzie dobre owoce, aż do końca świata.
Ireneusz Krosny