W Bułgarii o malarzu portreciście mówią, że całuje duszę portretowanego. W tamtych stronach wszystko odnosi się do ducha. Także Festiwal Poezji „Słowiańska Pregradka”, który odbywał się pod patronatem świętych Cyryla i Metodego.
Gdzie indziej na świecie święci patronują spotkaniom literackim? I to nie tylko dlatego, że na czas Festiwalu - 24 maja, przypadało ich święto. Nie przez przypadek w ikonografii obaj apostołowie Bułgarii i Słowian przedstawieni są ze zwojem zapisanym znakami alfabetu słowiańskiego. Alfabetu, w którym można chwalić Stwórcę i stworzenie, nie wstydząc się przyznawać do tego, że każde nasze słowo ma początek w pierwszym Słowie. Uczestnicy tego wyjątkowego spotkania nie tylko poetyckiego, ale i muzycznego, nie ukrywali jakie to dla nich ważne.
„Słowiańska Pregradka” to po polsku „Słowiańskie przytulenie”. W tym spotkaniu ponad 50 twórców - poetów, pieśniarzy, tłumaczy, wydawców, szefów związków pisarzy było coś z próby przytulenia się mówiących językami wywodzącymi się z języka prasłowiańskiego. Wzajemnej bliskości ludzi posługujących się językami słowiańskimi, stanowiącymi wyróżnik przynależności do wspólnej kultury i pochodzenia. A kto dziś o tym pamięta w boomie na wszystko co anglojęzyczne?
Festiwal odbywający się w Warnie, ale i Dobryczu, Balcziku i innych miastach położonych blisko Morza Czarnego, zorganizowała Ełka Niagołova, pochodząca z Dobrycza, szefowa i założycielka Słowiańskiej Akademii Literatury i Sztuki. Akademia to międzynarodowa organizacja, łącząca poetów, pisarzy, muzyków, malarzy i innych artystów. – Naszą słowiańskość traktujemy nie tylko jako wspólnotę terytorialną, historyczną, czy językową, ale przede wszystkim – duchową – mówi Ełka Niagołova, nazywana białą damą tamtejszej poezji. - W zglobalizowanym świecie Słowianie przypominają rozłożysty archipelag, a my staramy się ich zbierać, bez względu na to, gdzie mieszkają. Nasze spotkania to wielka duchowa „energia intelektu”, która stanowi wartość dodaną do skarbca dziejów.
Do Bułgarii trudno w maju dolecieć, bo to jeszcze nie sezon. Ale był tam sezon na poezję czyli piękno. Dobrze, że tam poleciałam, żeby czytać wiersze i słuchać poezji innych w domach kultury, operze, galeriach, jazz klubach, szkołach. A tęskne, intonowane przez wszystkich pieśni chorwatskiego pieśniarza Mirko Švendy Žigi, Valeryego – męża Ełki, także artysty malarza, Milicy Lilic i innych śpiewających poetów, pokazały, że dobrze nie wstydzić się dobrych uczuć.
Kiedy powiedziałam Rozalii Aleksandrowej z Bułgarii, jednej z uczestniczek spotkań, że pisanie wierszy to wsłuchiwanie się w siebie, przerwała mi i pokazała palcem w górę „No i w Boga”. Choćby po te słowa warto było lecieć do Bułgarii.
Barbara Gruszka-Zych