Jest pomysł na uzdrowienie polskiej edukacji: zlikwidować maturę! A potem szkoły.
Gdy ponad 360 tys. maturzystów szykowało się do tegorocznego egzaminu dojrzałości, przez media przetaczała się dyskusja nad jego sensownością. „Matura nie pełni żadnej innej roli, oprócz tego, że jest potrzebna do rekrutacji na studia” – wyjaśniał w TOK FM prof. Zbigniew Konarzewski, były dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Wychodząc z tych samych przesłanek, Jarosław Klejnocki, dyrektor Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, wezwał na łamach „Gazety Wyborczej”, by rozpocząć publiczną debatę nad likwidacją matury. Jakie by z tego miały wyniknąć korzyści? Ponoć wszyscy odetchną z ulgą. Dlaczego zatem matura jeszcze istnieje? „Bo rezygnacja z niej w skali kraju byłaby natychmiast odebrana przez patriotów jako szarganie tradycji, ogłupianie Polaków. Więc żaden rząd by na to nie poszedł” – wyjaśnia prof. Konarzewski. Od takiego konformizmu odcina się prof. Jan Hartman, który nie zadowalając się półśrodkami, wzywa do likwidacji… szkół. Szkolnictwo powszechne w obecnym kształcie jest – zdaniem humanisty z UJ – „dziewiętnastowiecznym przeżytkiem kulturowym i politycznym”, który działa do dziś tylko „mocą biurokratycznej inercji i obezwładniającej hipokryzji”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko