Babcia wyspowiadała się pierwszy raz od kilkudziesięciu lat. Odeszła we śnie, spokojna i szczęśliwa.
Chciałabym napisać świadectwo w imieniu osoby, która już nie będzie miała okazji, aby to zrobić. W imieniu mojej babci.
Babcia wychowała się w głęboko wierzącej, katolickiej rodzinie. Rodzice przekazali jej wiarę, która była dla niej bardzo istotna do momentu, aż poznała dziadka. Dziadek pełnił ważną funkcję w Urzędzie Bezpieczeństwa, w wydziale do walki z kościołem. Niemal całe życie przesiąknięty był nienawiścią do Kościoła, kapłanów. Pamiętam, z jaką agresją reagował, gdy babcia włączała w telewizji transmisje z wizyt papieża do Polski. Nie mam wątpliwości, że babcia kochała dziadka z całego serca. Była to jednak miłość kompletnie niedojrzała, niszcząca oboje. Nigdy nie przeciwstawiła się dziadkowi. Jego twardy, apodyktyczny charakter zdominował ją całkowicie.
Życie obojga zmieniło się diametralnie po wypadku dziadka, gdy podczas budowy własnego domu spadł z dachu do piwnicy. Wyrok lekarzy jednoznaczny – już nigdy nie stanie na nogi. Po tym wydarzeniu zmienił się, na gorsze. Przesiąknięty jadem, pretensjami do świata o swój los stał się jeszcze bardziej zgorzkniały, nieznośny. Oboje stracili wszystko, na czym tak bardzo im zależało – pracę, wpływy, ludzi, którzy wcześniej otaczali ich szacunkiem. Babcia musiała przejść na wcześniejszą emeryturę, aby móc opiekować się przykutym do łóżka dziadkiem. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się jej konflikt z moją mamą – a jej synową. Odrzucenie mojej mamy przez dziadka było poniekąd oczywiste – mama wychodząc za tatę należała do Odnowy w Duchu Świętym, zawsze mówiła głośno o swojej wierze, którą przekazała też tacie. W dniu ślubu tato przyjął także pozostałe sakramenty – od chrztu po bierzmowanie. Dla dziadka – zagorzałego komunisty było to nie do przyjęcia. Babcia też miała własną wizję życia swojego syna – dostatnie życie, góra dwoje dzieci w odpowiednim odstępie czasu. Ta wizja legła w gruzach, gdy mama zaszła w ciążę ze mną, zaraz po urodzeniu mojego brata. Gdy namowy na usunięcie ciąży nic nie dały, moja mama stała się największym wrogiem babci, co okazywała na każdym kroku, a co jeszcze bardziej się pogłębiło po narodzinach moich dwóch młodszych braci. Pamiętam, że odkąd byliśmy mali, dziadkowie nastawiali nas przeciwko rodzicom: – Kto to widział, tyle dzieci! Powinni się bardziej wami zajmować, zamiast latać na jakieś spotkania kościelne! Konflikt ten doprowadził do tego, że mama przestała przychodzić do dziadków, a babcia do nas. Trwało to całe lata.
Właściwie nikt nie zauważył, kiedy babcia zaczęła pić. Musiało to trwać długo, bo gdy to zauważyliśmy, była już w bardzo złym stanie – z zadbanej, zawsze eleganckiej kobiety stała się wrakiem człowieka. Brak szacunku, który dziadek okazywał jej całe życie, wtedy jeszcze się pogłębił. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia babcia dostała poważnego obrzęku płuc i została wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną. Wtedy też zaczęła się walka całej naszej rodziny o jej duszę. Codzienny różaniec i koronka do Bożego Miłosierdzia w końcu musiały przynieść skutek. Po wybudzeniu się babcia nadal nie chciała słyszeć o przyjęciu księdza, ani o tym, by widzieć moją mamę. Modliliśmy się nadal. Wreszcie po kilku dniach sama zaproponowała tacie, aby przyprowadził księdza… i moją mamę. Zaraz po tym jeszcze kilka razy zapadła w śpiączkę, lekarze nie dawali jej żadnych szans. Bóg miał jednak inne plany. Po kilku tygodniach, gdy ku zdumieniu lekarzy babcia nadal żyła, przeniesiono ją do innego szpitala, gdzie spędziła jeszcze kilka miesięcy, podczas których na nowo nauczyła się chodzić i stała się samodzielna, co lekarze uznali za cud. W tym pięknym czasie zrodziła się miłość babci do mojej mamy, zaczęła zapraszać ją do siebie, mówiła tylko o niej. W pewnym momencie kazała mi się zawieźć do kościoła – wyspowiadała się pierwszy raz od kilkudziesięciu lat. Po roku znów trafiła do szpitala z niewydolnością oddechową. Moja mama od razu zadzwoniła po księdza, który udzielił babci namaszczenia. Odeszła tej samej nocy we śnie, spokojna i szczęśliwa.
Niezwykle wzruszające było to, że to właśnie moja mama – osoba, do której babcia zionęła nienawiścią niemal całe życie – była osobą, która czuwała przy jej łóżku tuż przed śmiercią. Po śmierci babci rozpoczęliśmy krucjatę różańcową za dziadka – aby i on pojednał się z Bogiem, zanim odejdzie. Widzimy, jak powoli zmienia się jego stosunek do wiary. Przestał wyśmiewać się z kapłanów, czasem „przyłapuję go” na słuchaniu Mszy świętej w radiu, kilka razy pomodlił się z moim tatą za duszę babci. O spowiedzi, póki co, nadal nie chce słyszeć. Mam jednak nadzieję i głęboko w to wierzę, że i on – tak jak babcia – przyjmie miłosiernego Jezusa do swego życia. Przekonaliśmy się już przecież, jak niesamowite owoce może przynieść codzienna, uparta modlitwa!
Ewa