To niepojęte, jak przesłanie, które Pan Jezus powierzył świętej Siostrze Faustynie przybiera na sile.
To zdarzyło się dwanaście lat temu. Przygotowywaliśmy nasz wspólny pokój do malowania. Książka po książce wyciągana z półki, układana na stertę rączkami sześciolatka, odsuwane meble, odkurzanie – jak to zwykle w takich momentach. Pokój był już wymieciony, gdy nagle zamarłam: gdzie nasza relikwia?! – malutka tekturka z drzazgą kości bł.Bronisławy, którą po wieczornej modlitwie zawsze kładłam przy biblioteczce. No, nie ma! Serce waliło jak oszalałe, zbliżała się północ, potem pierwsza, druga godzina a ja szukałam , mąż szukał, szukaliśmy... Znowu książka po książce z ręki do ręki, każda szuflada, każdy zakamarek prześwietlony. Nie ma. W rozprutym worku z odkurzacza też nie... Ale przecież.... już wyrzucałam jeden worek – więc pewnie tam... Szczątki świętej na wysypisku? Ta wizja kompletnie mnie rozłożyła. Zapłakana jak bóbr, uklękłam, odmówiłam koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na koniec, wbrew sobie, bo nigdy nie lubię niczego obiecywać, powiedziałam – Panie Jezu przywróć nam relikwię a ja już do końca życia będę odmawiać tę koronkę. Wstałam, wzięłam piżamę i weszłam do łazienki. Jeszcze drzwi nie zamknęłam, gdy wbiegł mąż. W dłoni trzymał relikwię. „Przecież sama mi ją dałaś, abym schował do swoich dokumentów, by się nie zawieruszyła w tym bałaganie”. Zbiorowa amnezja? Niemożliwe. Bóg znalazł na mnie haka, chociaż nie musi niczego szukać.
No popatrz, bo ja obiecałam Panu Jezusowi... Mąż uśmiechnął się – no to wpadłaś.
Odtąd z koronką w dłoni przemierzałam dni, miesiące, lata. Sześciolatek stał się dziewięciolatkiem i przygotowywał do pierwszej Komunii świętej. Właśnie w tym czasie pewnej nocy obudził mnie sen – przyśniłam słowa, które Pan Jezus podyktował swej świętej sekretarce – „Jezu, ufam Tobie”. Słowa namalowane niebieską farbą na wielkiej planszy. Sen jak sen, ktoś powie – ale było w nim coś niezwykłego – słowa były tak dobitne i dziwne, jakby żyły, jakby wcale nie były snem ale właśnie rzeczywistością wyrywającą z niego. Miałam czas więc zaoferowałam pomoc młodemu artyście przy tworzeniu dekoracji naszego kościoła. Artysta przedstawił mi swoją wizję popartą przez rodziców i proboszcza, i przystąpiliśmy do dzieła. Jednym z elementów dekoracji miała być olbrzymia plansza z napisem „Już gościsz Jezu w sercu mym”. Miała zawisnąć nad głównym wejściem kościoła. I zróbcie tak żeby było z Rynku widać – dodał ówczesny proboszcz. Pokręciłam nosem, ale cóż - demokracja a służba nie drużba lecz w sercu hołubiłam niedawny sen.
Praca wrzała. Jednak gdy tylko doszliśmy do planszy, zaczęły się schody. Nic, dosłownie nic nie wychodziło. Do dzisiaj nie potrafię tego wytłumaczyć. O wiele trudniejsze rzeczy już mieliśmy za sobą a tu nawet prostej kreski przy pomocy linijki nie mogliśmy zrobić. Tak jakby ktoś stał nad nami i mówił -skucha, skucha i jeszcze wytrącał nam pędzle z rąk. Nieśmiało, bez żadnych sugestii spytałam – a może by tak inny napis? Ale gdzie tam. Młody gniewny i lojalny nie chciał nawet słyszeć o zmianie koncepcji. Było już późno, gdy rozbawieni własną niemocą, poszliśmy do domów. Nazajutrz rano zadzwonił telefon. W słuchawce zabrzmiał głos młodego – pani Ewo, zmieniamy napis na „Jezu, ufam Tobie”. Spytałam - dlaczego. A tak jakoś – odparł wymijająco. Poszło jak z płatka chociaż trochę nieudolnie, w ostatniej chwili. Ksiądz perfekcjonista spojrzał zdegustowany a ja w środku szalałam z radości. Niebieski napis ze słowami „Jezu, ufam Tobie” zawisł nad głównym wejściem i wisiał tak długo, jak żaden inny dotąd. I wcale nie był snem. Ilu z nas tymi słowami Jezus przygarnął do siebie, otoczył swym miłosiernym Sercem? Ale to nie był koniec. To był zaledwie początek czegoś wielkiego w naszej parafii. Wkrótce wychodząc naprzeciw licznym prośbom i oczekiwaniom ludzi, proboszcz ustanowił każdy trzeci piątek miesiąca dniem ku czci Miłosierdzia Bożego. Niedługo po tym został do nas skierowany kapłan – twardy, nieugięty bard Jezusa Miłosiernego. Kilka lat temu niczym bezdomny, przelotny ptak poleciał dalej głosić Miłosierdzie a do naszego kościoła zawitała nowa ekipa Duszpasterzy i każdy z nich uroczyście oddał się Najświętszemu Sercu... I tu powinnam zostawić miejsce na wiele, wiele innych, niezwykłych opowieści - opowieści tych wszystkich, których życie rozbłysło w cieniu dwóch Jezusowych promieni.
To niepojęte, jak przesłanie, które Pan Jezus powierzył świętej Siostrze Faustynie przybiera na sile. Dlaczego właśnie teraz? Przecież po drodze było tyle nawałnic. Choćby druga wojna światowa ze swoim bezgranicznym, porażającym złem – myślałam. Ale nagle przypomniały o sobie pamiętniki Janusza Korczaka pisane za murami getta. Schorowany i obolały codziennym umieraniem swych podopiecznych, Stary Doktor snuł przerażającą wizję przyszłości, gdzie w białych rękawiczkach cywilizacji, dobrobytu i w majestacie prawa będzie zabijane już nie tylko ciało, ale dusza ludzka... I jeszcze ta groza ubrana w te same słowa co dzisiaj - eutanazja, aborcja...
W moim życiu – mimo moich oddaleń, słabości, wad i upadków – jest tak wiele namacalnej obecności Jezusa, że nie sposób o wszystkich cudach, dotknięciach i przytuleniach napisać, a to, co już napisałam, nie odważyłabym się nigdy wysłać, gdyby nie nagłe ukłucie będące przeświadczeniem, że jestem tu tylko na chwilę. Przeświadczeniem bolesnym, bo mimo wszystko podoba mi się ten świat. Co za kilka lat pozostanie po mnie? Wypłowiałe zdjęcie w rodzinnym albumie a potem sterta kości złożonych po zmartwychwstaniu? Zrozumiałam – ocaleję w Sercu Boga, gdy będę świadczyć o Jego Miłości, pełnić Jego wolę i tylko w Nim pokładać ufność.
Ewa Misiura
Nowy Targ