Zobaczyłam męża leżącego, nieprzytomnego, nieogolonego, śmierdzącego, odrażającego i potrafiłam mu powiedzieć "Kocham Cię takim, jaki jesteś...".
Mimo że zostałam ochrzczona jako niemowlę i wychowana w rodzinie katolickiej, cały czas była to wiara „ z zewnątrz”, w moim odczuciu narzucona przez rodziców, zwłaszcza przez matkę. Po wyjściu za mąż moja wiara słabła i bladła, zwłaszcza, że mój mąż nie należał do „gorących”, ale „letnich”. W końcu, za namową złego ducha, wmówiłam sobie, że mąż będzie mnie bardziej kochał (w małżeństwie nie czułam się kochana), gdy zacznę żyć tak jak on – daleko od BOGA.
Na skutki nie trzeba było długo czekać. Przestaliśmy chodzić na niedzielną Eucharystię – za to zaczęliśmy na niedzielne poranki do kina z naszą małą córeczką. Do dziś jest we mnie ogromne poczucie winy, że nie wychowałam córki w bliskości Boga, choć wiem, że ON mi to dawno wybaczył, gdy GO o to prosiłam w sakramencie pojednania.
Gdy córka przystępowała do I Komunii Świętej, my z mężem nie pojednaliśmy się z Bogiem, choć ciałem uczestniczyliśmy w uroczystości. Mało tego: podczas bierzmowania w ogóle nie poszliśmy na Mszę św., bo ważniejsze wówczas dla mnie było przygotowanie poczęstunku. Ale żeby wypaść „przed ludźmi”, poszłam na końcówkę Mszy. Z BOGIEM wtedy się w ogóle nie liczyłam.
A choroba alkoholowa męża postępowała, z czego sobie w ogóle nie zdawałam sprawy. Po kolejnej awanturze odważyłam się wezwać policję, która mnie uświadomiła, że nie muszę znosić upokorzeń od zamroczonego alkoholem męża, tylko mogę udać się na terapię dla współuzależnionych, gdzie nauczą mnie żyć bez wchodzenia w alkoholizm męża. Na terapii poznałam wspaniałych ludzi, z którymi do dziś (7 lat) utrzymuję kontakt. Terapia była dla mnie wielkim wyzwoleniem. Ale po jej zakończeniu ciągle mi czegoś brakowało – tak, jakby terapia jeszcze się nie zakończyła.
I wtedy Duch Święty posłał mi myśl o rekolekcjach. Trafiłam do cudownego Domu Rekolekcyjnego ojców jezuitów w Czechowicach-Dziedzicach. I tam dopiero Bóg we mnie zaczął działać cuda. Po I etapie rekolekcji ignacjańskich – tzw. fundamencie, w wyniku wielu rozmów z ojcem duchownym, potrafiłam wyznać: „Zobaczyłam męża leżącego, nieprzytomnego, nieogolonego, śmierdzącego, odrażającego i potrafiłam mu powiedzieć »Kocham Cię takim, jaki jesteś, akceptuję Cię całkowicie w Twoim totalnym uzależnieniu. Nie akceptuję tego, co robisz, nie mogę teraz z Tobą żyć. Muszę ratować siebie. Nasze małżeństwo nadal trwa« (byliśmy po separacji)”.
Teraz wiem, że to był wielki akt przebaczenia mężowi. A przebaczenie jest bramą do nieba.
Niestety mąż zmarł.
Ale Bóg nadal mnie zapraszał. Zaprosił mnie na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Gdy przed laty kapłan ogłaszał zapisy na pielgrzymkę, nie czułam, że to jest dla mnie zaproszenie. A teraz poczułam. Gdy staniesz w chwili śmierci z Bogiem twarzą w twarz, co odpowiesz na pytanie „Jak pielgrzymowałeś (-aś) w swoim ziemskim życiu?”. Ale to poczucie że nie ja idę, ale idzie we mnie Pan, ten ogromny zaszczyt towarzyszenia Chrystusowi w JEGO drodze – w drodze do JEGO i naszej Matki i Królowej – jest nie do opisania, nie do opowiedzenia, nie do wyobrażenia, jeśli ktoś tego sam nie doświadczył. Jeśli siostro/bracie masz wątpliwości, ofiaruj Bogu swoje lęki, że nie dasz rady i skacz w przepaść BOŻEJ MIŁOŚCI. ON czeka na Ciebie i kocha Cię bezwarunkowo.
PAN zaprosił mnie również (oczywiście przez ludzi, których stawia na mojej drodze życia) na Seminarium Odnowy Wiary w Duchu Świętym. To wielka łaska być zaproszonym na ucztę Pańską. Zwłaszcza jeśli po niej Duch Święty uczy nas, jak otwierać codziennie drzwi Chrystusowi. A nauka była trudna. Codziennie, gdy około godziny 20 wracałam do domu, pojawiała się pokusa: jestem zbyt zmęczona, żeby dziś czytać Słowo Pana. I jak patriarcha Jakub zmagał się z Aniołem (Rdz. 32, 25-33), tak ja staczałam walkę z własną słabością. Jest to trudna walka. Duch Święty pozwalał mi codziennie zwyciężać – kazał mi otwierać Pismo i wypełniać przykazanie „Słuchaj Izraelu”. Mało tego, potem jeszcze odczuwałam potrzebę zapisania refleksji z przeczytanego Słowa.
Tak więc, dzięki mobilizacji do codziennego czytania Słowa, pojawia się ćwiczenie cierpliwości i wytrwałości. Do ćwiczeń wszak namawia nas św. Ignacy Loyola – autor „Ćwiczeń Duchownych”.
Zwieńczeniem Seminarium była modlitwa o wylanie Ducha Świętego – podczas ostatniego spotkania. Jeśli pamiętamy swoje bierzmowanie, to jest ono słabiutką namiastką potęgi Wylania. Podczas bierzmowania jesteśmy dość młodymi ludźmi i nie rozumiemy, nie czujemy wagi sakramentu. Wylanie – to takie bierzmowanie tysiąc, milion razy głębsze, silniejsze, dające poczucie zdumiewającej bliskości Boga. I to nie tyle, że Bóg jest dla mnie, ile ja jestem dla BOGA, aby MU służyć. Jest to szczególna modlitwa o ożywienie w nas darów i charyzmatów, którymi zostaliśmy obdarzeni podczas chrztu i bierzmowania
A wylanie Ducha Świętego to zbyt głębokie uczucie, żeby je prosto opisać. To był dotyk Boga. Poprosiłam o trudny dar (wiązał się on z tym, przed czym uciekałam przez wiele lat trudnego życia z moim mężem), który bez łaski Pana byłby niemożliwy do poproszenia. Chwała Panu!
Powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego". – mówi Jezus do Nikodema. Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha". W odpowiedzi rzekł do Niego Nikodem: "Jakżeż to się może stać?" Odpowiadając na to rzekł mu Jezus: "Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz?( J 3 3-10).
Czasem krzyżuję Boże plany względem mnie. Pocieszające w tym wszystkim jest to, że Bóg, mimo tego sprzeciwu, potrafi i tak zrealizować swoje plany. Może i mnie nie uda się przez swoją głupotę uciec przed życiem wiecznym, jakiego dla mnie pragnie?
Jeśli dziś wydaje ci się, że nie ma sensu, że nie masz siły, że chyba nigdy nie będziesz wierzyć tak, jakbyś chciał czy chciała, pamiętaj, że On wspomni na swoje przymierze i przysięgę złożoną ojcu naszej wiary. On sam uczyni w nas to, czego dla nas pragnie. Ja mam tylko i aż trwać przy Nim. Resztą się zajmie sam. Przyrzekł.
A oto krótki cytat ze znanej modlitwy – wiersza, który bardzo pasuje do mojego życia:
Panie, nie dałeś mi nic z tego, o co prosiłem, ale dałeś mi wszystko, czego potrzebowałem, i to jakby wbrew mojej woli. Modlitwy, których nie zanosiłem, zostały wysłuchane. Bądź pochwalony, Panie mój, bo nikt z ludzi nie ma więcej niż ja.
Bóg Cię kocha! To twierdzenie jest fundamentem naszej wiary. Wydaje się, że w naszym chrześcijańskim życiu słyszymy te słowa zbyt często lub zbyt rzadko. Ja je usłyszałam po raz pierwszy na fundamencie ćwiczeń duchownych w Czechowicach i to było Objawienie. Zbyt często, by się do nich przyzwyczaić, a może zbyt rzadko, by im uwierzyć. A prawda jest taka, że jeżeli doświadczysz osobistej i bezwarunkowej miłości Boga, który jest Twoim Ojcem, to Twoje życie się zmieni i nie będzie już takie, nim usłyszałeś: jesteś kochany.
Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nigdy nie odstąpi od ciebie, mówi Pan. (Iz 54, 10).
Często podczas modlitw i błagania zapominamy, że to On wybiera czas i sposób. Cuda dzieją się wtedy, kiedy to Jemu się spodoba. Czy wiemy, co jest naszą najważniejszą powinnością?
Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden. Będziesz miłował Pana, Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 28-30)
To nasze motto życia, drogowskaz i sens. To słowa samego Boga skierowane do nas. Według nich pierwsi ludzie w raju mogli pięknie żyć i zanurzać się w miłości Boga. A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. (Rdz. 3, 1) I tak człowiek po raz pierwszy powiedział Bogu „nie”. Grzech pierworodny, którego piętno wszyscy (poza Maryją) dźwigamy. W innym miejscu w Piśmie świętym prorok Natan pyta króla Dawida: Dlaczego zlekceważyłeś Słowo Pana? (2 Sm 12, 9).
Nasze zanurzenie się w grzech przypomina wejście wieczorem do morza. Na lądzie jest już wtedy zimno a woda po całym dniu nagrzana. W pierwszej chwili mamy poczucie ciepła – jest fajnie. Im głębiej tym cieplej. Ale jak zabrniemy za daleko, tracimy grunt pod nogami, myli nam się góra z dołem, nie mamy czym oddychać. Są jakby dwie twarze diabła – piękna, gdy nas kusi i odrażająca, gdy nas oskarża – stąd tak łatwo wpaść w rozpacz.
Skutkiem ofiary Chrystusa jest, że Bóg łapie nas w tej wodzie i my mamy wybór: łapiemy się tej ręki – ŻYCIE, lub nie chcemy się Go trzymać – ŚMIERĆ. Bóg daje mi po to przykazania, bo grzech mnie niszczy. Bóg nie chce, abym wchodziła w pokusę, w grzech. Ale mnie zna. I wie, że jestem słaba i ułomna. I sama z siebie upadam. Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, ocala upadłych na duchu. Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy, ale Pan go ze wszystkich wybawia. (Ps.34 19-20).
Gdy w czasie Wielkiego Postu przeżywamy nabożeństwa pasyjne, współczujemy po ludzku Panu i wyobrażamy sobie, że my byśmy Go nigdy nie posłali na krzyż. Tymczasem każde nasze „nie” Słowu Boga – to kolejny gwóźdź. Ból fizyczny jaki w czasie męki odczuwał Bóg-człowiek był znacznie mniejszy od bólu odczuwanego przez Boga-Stwórcę, że stworzenie, które zawdzięcza Bogu WSZYSTKO, depcze Jego miłość, zdradza Stwórcę – nieskończoną, bezwarunkową i bezbronną MIŁOŚĆ.
BÓG z każdego zła potrafi wyprowadzić dobro. W moim życiu po moim nawróceniu jest wiele dobra, choć żyje mi się ciężko. Bardzo dbam o Msze św. w intencji zmarłego męża, o prowadzenie do Boga mojej dorosłej już córki i jej męża oraz o uczestnictwo w Eucharystii mojego wnuka. W każdą sobotę, mimo zmęczenia po całym tygodniu, zrywam się rano i jadę do rodziny mojej córki, by zanurzyć się w ofiarę PANA. Wnuk chce chodzić ze mną. Mało tego, uczęszcza również do katolickiego przedszkola. To są właśnie cuda, które działa Bóg w naszym życiu.
Czy widzisz Jezusa swego Pana wyciągającego z krzyża do ciebie swe ramiona w obejmującym geście miłości? Czy słyszysz jak mówi „Kocham cię bo jesteś Moim dzieckiem”? Czy odczuwasz skruchę, że podeptałeś Jego miłość? Czy pragniesz aby ci przebaczył? Proś GO o to. ON czeka na ciebie.
Ewa – ukochane dziecko BOŻE