O tym, jak umierają ludzie, jak zdarza się, że przed śmiercią proszą o kieliszek koniaku i odchodzą z uśmiechem - opowiada w rozmowie z KAI s. Michaela Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, dyrektorka hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie.
"Miłosierdzie Boże, które przez św. Faustynę dotarło do świata, staramy się przekuć na konkretne czyny, pomagając chorym i umierającym" - mówi s. Michaela. Zakonnica apeluje do wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc w utrzymaniu placówki. "W tej chwili mamy środki na najbliższe trzy miesiące. Co będzie dalej, nie wiem. Jeśli nie wynegocjujemy jakichś środków z kasą chorych, będzie dramat. Mamy Tydzień Miłosierdzia, więc wołam: 'Ufam Tobie, Jezu!'. Jeśli są ludzie zamożni, niech nas usłyszą i pomogą! Kochani, pomóżcie, abyśmy mogli innym pomagać!" - apeluje siostra Michaela.
KAI: Czym dla Siostry jest Boże Miłosierdzie?
S. Michaela Rak: Boże Miłosierdzie to spotkanie człowieka i w człowieku Pana Boga. Bycie z człowiekiem na miarę jego oczekiwań, rezygnacja z siebie i bycie z drugim na zasadzie widzenia w drugim miłości Bożej.
Dlaczego dla realizacji swojego powołania wybrała Siostra hospicjum?
- Moje zaangażowanie w hospicjum to długa historia. Zawsze w centrum stawiałam człowieka, wobec którego zadawałam sobie pytanie: "Panie, jeśli nie ja, to kto?" Kilka lat po złożeniu ślubów wieczystych byłam w Ziemi Świętej. Znalazłam się nad sadzawką Bethesdą. Ewangelia mówi, że od wielu lat siedział tam cierpiący paralityk, który czekał na uzdrowienie. Wtedy przychodzi Jezus i pyta, dlaczego tu czeka a on odpowiada, że nie ma człowieka, który wprowadziłby go do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. I wtedy Chrystus postanowił go uzdrowić. Będąc tam, zrozumiałam, że Bóg stawia na naszej drodze ludzi, którzy mają potrzebę wejścia do "sadzawki" i uzdrowienia. Każdy z nas jest na coś chory, ale oczywiście nie do nas należy uzdrawianie, lecz do Boga, a my mamy być tymi, którzy pomagają innemu dojść do Jego "sadzawki życia". Dla mnie hospicjum to jedna z tych "sadzawek", w których chory człowiek potrzebuje uzdrowienia na miarę oczekiwań.
W przypadku hospicjum, gdzie przebywają ludzie terminalnie chorzy, chodzi przede wszystkim o uzdrowienie duchowe? Tak ważne też w dzisiejszych czasach, które zatracają świadomość śmierci...
- Po ponad 20 latach pracy w hospicjach i będąc świadkiem konania tysięcy ludzi muszę powiedzieć, że wiedzę tam nie śmierć, lecz życie, które się tylko przeobraża. W Poniedziałek Wielkanocny przeprowadzaliśmy z życia do życia 40-letnią pacjentkę, która na kilka godzin przed odejściem zażyczyła sobie do obiadu kieliszek koniaku i go dostała. W kilka godzin z uśmiechem przeszła do Wieczności. I to jest piękne w naszej pracy. Mimo że spotkamy się z ludźmi w ich ostatnim etapie ziemskiego życia, mamy do czynienia z życiem do końca. Ten łyk koniaku w pewnym sensie to symbolizuje. Tak jak mówiła założycielka ruchu hospicyjnego Cicely Saunders, że w hospicjum nie umiera się każdego dnia, każdej minuty, ale żyje się pełnią życia co dzień, każdą minutę. Czynimy wszystko, aby człowiek żył do końca. Naszą pracą kierują cele, które wyznaczyła nam założycielka Cicely, a więc: opieka nad człowiekiem bez względu na narodowość czy wyznanie, na miarę jego oczekiwań a nie jakichś naszych standardów oraz bezinteresowność i nieodpłatność. Nie jest to tylko pomoc choremu i jego rodzinie, ale też sposób uwrażliwiania środowiska, w którym żyje, że człowiek potrzebujący jest dla nas wyzwaniem i szansą, aby wzrastało w nas to, co jest ludzkie i Boże.
Budowała Siostra hospicjum w Gorzowie Wielkopolskim, a dlaczego teraz buduje go akurat w Wilnie?
- Dlatego, że w Wilnie i na Litwie nie ma hospicjów, a choć medycyna paliatywna jest tutaj obecna od ponad 20 lat, to jednak ma ona nadal wymiar teoretyczny. Mimo zaangażowania prof. Arvydasa Šeškevičiusa z Kowna i tego, że opieka paliatywna pojawiła się w nomenklaturze i prawodawstwie litewskim, nie znajduje ona przełożenia na życie. Niestety na oddziałach litewskich szpitali nadal są tzw. łóżka paliatywne. Nie odpowiada to jednak potrzebom osoby chorej na raka w fazie terminalnej. Tymczasem osoby, które leżą na oddziałach stacjonarnych w hospicjach, doskonale wiedzą, czym jest dotyk drugiej osoby, czułość, łagodzenie bólu czy też - w przypadku wielu niedogodności w karmieniu - czują się one nasycone, a przede wszystkim są traktowane w sposób wyjątkowy.
Wymiar duchowy, o który tak trudno w szpitalu, jest chyba najważniejszy?
- Jak najbardziej. Mamy kapelana, codzienną Mszę św., modlitwy, sakrament chorych. O tym, jak ważny jest wymiar duchowy i religijny, może świadczyć przykład pacjentki, która niezwykle buntowała się przeciwko Bogu. Była osobą ochrzczoną, ale od lat niepraktykującą. Mimo wielu prób z naszej strony i jej rodziny, nie udawało się nakłonić jej do pojednania z Bogiem. Tuż przed jej odejściem do Wieczności wraz z kapelanem spróbowaliśmy jeszcze raz ją zachęcić, aby zbliżyła się do Jezusa. Udało się, odpowiedziała: "Tak". Ksiądz udzielił jej absolucji generalnej. Nie miała już siły się przeżegnać, więc pomogłam jej zrobić znak krzyża i wtedy z uśmiechem na twarzy odpowiedziała: "Amen". W dwie godziny potem zmarła. Po pogrzebie rodzina nie była w stanie wyrazić nam swojej wdzięczności za to, co się dokonało. Dla takich chwil warto robić to, co robimy.
Jesteście pionierami na Litwie. Jak zostaliście przyjęci przez społeczeństwo?
- Nadal się oswajamy. Przed nami ogromne zadania i problemy. Przede wszystkim litewska kasa chorych nie ma możliwości podpisania z nami umowy, aby choć w jakiejś części nas finansować. Napotykamy trudności ze strony ministerstwa zdrowia, gdyż traktują nas jako nową placówkę medyczną, na której utrzymanie nie ma pieniędzy. Stać ich tylko na utrzymanie dotychczasowych. Znaleźliśmy się w sytuacji patowej. Mamy już 14 pacjentów stacjonarnych. Zatrudniamy 20 pracowników na różnych etatach. Są już wyszkoleni, m.in. w polskich hospicjach. Wszyscy mówią po litewsku, polsku i rosyjsku. Ciągle napływają nowe zgłoszenia. Ponadto każdego miesiąca mamy ok. 30 osób, którymi opiekujemy się w domach. Śledzę wskaźnik zachorowalności i muszę powiedzieć, że jest to kropla w morzu potrzeb. W myśl idei, która nami kieruje, my, zdrowi, musimy się dzielić z tymi, którzy nie mają nic albo niewiele. Musimy być pewni, że gdy zachorujemy, mamy miejsce, w którym znajdziemy opiekę.
Jak dajecie sobie finansowo radę?
- Były i są organizowane zbiórki w Polsce. W tej chwili uruchomiły się parafie w Warszawie, Gdańsku, Dębicy, Rzeszowie, które są gotowe nam pomóc. Są darczyńcy indywidualni i hospicja w Polsce, które nas wspomagają finansowo, lekami, opatrunkami.
Ile miesięcznie kosztuje utrzymanie hospicjum?
- Miesięcznie ok. 60 tys. litów, czyli ok. 80 tys. zł. W tej chwili mamy środki na najbliższe trzy miesiące. Co będzie dalej nie wiem. Jeśli nie wynegocjujemy jakichś środków z kasą chorych, to będzie dramat. Mamy Tydzień Miłosierdzia, więc wołam: "Ufam Tobie, Jezu!" Jeśli są ludzie zamożni, to niech nas usłyszą i pomogą!!! Kochani pomóżcie, abyśmy mogli innym pomagać!
Na ile pomaga wam Kościół?
- Kiedy zaczynało działalność hospicjum stacjonarne, ks. kardynał Audrys Juozas Bačkis, metropolita wileński, przekazał nam 50 tys. litów. Prowadzimy akcje w różnych parafiach, korzystamy ze środków różnych programów. Liczymy na pieniądze z 2 proc. odpisu podatkowego. Ostatnio z nie najbogatszej parafii w Turgielach otrzymaliśmy 3 tys. litów.
Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki to żywe dzieło Bożego Miłosierdzia i realizacja przesłania, które Jezus zostawił św. Faustynie Kowalskiej. Miejsce, które wybraliście na jego siedzibę, ma też symboliczne znaczenie...
- Siedziba naszego hospicjum mieści się w byłym klasztorze sióstr wizytek, który w latach 1945-2005 był więzieniem. Budynki te są związane ze św. Faustyną i bł. Michałem Sopoćką, który mieszkał tu w 1934 r. W budynku klasztornym został namalowany, pod kierunkiem św. Faustyny, pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego z napisem "Jezu, ufam Tobie", pędzla Eugeniusza Kazimirowskiego. Jest to zatem miejsce naznaczone śladami osób świętych. Miłosierdzie Boże, które przez Faustynę dotarło do świata, staramy się przekuć na konkretne czyny, pomagając chorym i umierającym. Wilno jest takim Betlejem kultu Bożego Miłosierdzia, tu się ono narodziło, tu powstał obraz i tutaj Pan Jezus przekazał siostrze koronkę oraz to, że tu ma powstać Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego, założonego przez bł. Michała Sopoćkę, do którego ja należę.
Rozmawiał Krzysztof Tomasik (KAI)
Wszystkich, którzy chcieliby wspomóc Hospicjum bł. Michała Sopoćki w Wilnie, odsyłamy do strony internetowej placówki: