– Podróże są świetne, ale mnie nie bawi ryzykowanie życia. Lubię przygody, dopóki są bezpieczne – mówi Małgorzata Molisz, podróżniczka, na co dzień nauczycielka geografii.
Od kiedy pamięta, zawsze jest w drodze. Gdy miała 9 lat, jej tata – zawodowy marynarz – zabrał ją kontenerowcem do Afryki Zachodniej. Od tamtego czasu nigdy na dłużej nie rozstawała się z plecakiem. Podróżuje, nie korzystając z biur podróży. – W tym tkwi cały urok. Nocuje się tam, gdzie ma się ochotę, zwiedza miejsca pomijane w przewodnikach, poznaje ludzi, których nigdy nie spotkałoby się na tradycyjnym, turystycznym szlaku – wyjaśnia. Na popularnej w Gdańsku „Górce”, czyli duszpasterstwie dominikanów, poznała swojego przyszłego męża Andrzeja. Połączyła ich pasja do dalekich podróży. Za cel pierwszej wspólnej wyprawy wybrali góry Ałtaj. Wspinali się przez 2 tygodnie. W końcu dotarli na lodowiec. Na wysokości 4 tys. metrów, przy pomocy lin, raków i czekanów, pokonali niebezpieczną przełęcz. – Ściemniało się. Nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu. Było mi zimno, czułam narastający lęk, że coś może się nie udać. Wtedy pomyślałam: podróżowanie nie powinno być igraniem z własnym życiem – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jan Hlebowicz