Gdański Marzec ’68. „W dzisiejszej Polsce tak jakoś się składa, że nam tu wszystkim narzekać wypada. A w czym przyczyna, niestety wiemy – władza uważa, że za dużo jemy” – pisał Edmund Wasilek. Ot, szalone lata sześćdziesiąte po polsku.
Znają się od dziecka. Jakub Szadaj jest polskim Żydem. Lech Wróblewski synem akowca. W wakacje 1967 r. zakładają tajną organizację. Chcą wysadzić w powietrze sowiecki konsulat. W swoje plany wtajemniczają kolegów – Edmunda Wasilka, Jerzego Wolszczaka, Andrzeja Sidorowicza, Stefana Zarębskiego oraz Witolda Marka. Najstarszy z nich ma 22 lata. Najmłodszy 17. „Przysięgam na honor i miłość Ojczyzny Tobie, Polsko, być posłusznym, a prawa organizacji ściśle przestrzegać. Tak mi dopomóż Bóg” – ślubują. Zrzucają się na własny proporzec. Z jednej strony każą wyszyć herb Gdańska, z drugiej orła z koroną i krzyż. Spotykają się w opuszczonym baraku, a umawiają za pomocą skrzynek kontaktowych. – Najczęściej była to wyjmowana cegła w jednej z piwnic albo deska w podłodze. Nie mogliśmy do siebie dzwonić, bo baliśmy się, że telefony są na podsłuchach – wspomina po latach Jakub Szadaj.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jan Hlebowicz