Trzeba spotkać na swojej drodze człowieka, który pomoże nam zobaczyć to co straciliśmy i da nam przysłowiowego „pozytywnego kopa”. Poprzez takiego człowieka działa często sam Bóg!
Niedziela, 10.03.2013r., Msza Święta i ewangelia mówiąca o synu marnotrawnym. Słuchając jej, nie pierwszy raz w życiu, po raz pierwszy odniosłem ją do siebie, swojego życia i swojego sumienia. Kilka miesięcy wcześniej w następstwie pewnych sytuacji życiowych sam stałem się synem marnotrawnym, nie odwracając się co prawda tym razem od Boga ale przysparzając wiele problemów sobie i rodzinie, co zresztą było wynikiem faktu, że pewnego dnia zostałem „synem marnotrawnym” i przestałem być częścią kościoła. Myśląc kościół nie mam na myśli murów i księży tylko wspólnotę ludzi, którzy w myśl jednej najważniejszej idei powinni każdego dnia budować silną i ukierunkowaną na miłość społeczność.
Ja, analizując teraz dokładnie to co działo się ze mną w przeszłości, mogę stwierdzić, że przeszedłem proces „odchodzenia od Boga” bardzo płynnie, wręcz nie zauważalnie. Nie miałem świadomości, że jestem sam w ciemnym lesie, bez żadnej pomocy i mapy pozwalającej wrócić na ścieżkę prowadzącą do celu. Strach, który wywołało we mnie zagubienie, powodował, że popadałem w kolejne, coraz to gorsze problemy, zarówno natury moralnej jak i finansowej. Zaowocowało to wszystko moją niewypłacalnością jako człowieka i jako przedsiębiorcy i krótko mówiąc ogromnymi długami.
Dzięki mojej żonie, miałem możliwość pięknej spowiedzi twarzą w twarz z księdzem, którego dziś traktuje jako przyjaciela i powiernika wszelkich moich obaw i trosk. Pomógł mi on z pomocą różnych osób wrócić do normalności i żyć na nowo. Podczas rozgrzeszenia powiedział, że „wracam jako syn marnotrawny”. Wiem już jak czuł się właśnie on kiedy wracał do ojca pełen obaw i jednocześnie przepełniony ogromną nadzieją, że jednak może z czasem uzyskać przebaczenie i wszystko naprawić. Wczoraj właśnie będąc drugi raz w kościele przy okazji Gorzkich Żali uświadomiłem sobie wagę wszystkiego tego czego doświadczyłem, o czym zapomniałem i o co powinienem dbać.
Kiedyś nie dopuszczałbym do siebie myśli, że mam iść w niedzielę do kościoła, nie mówiąc już o tym, żeby być w nim dwa razy w ciągu jednego dnia. Teraz wiem, że nie jest to obowiązkiem, ale przyjemnością i nie wyobrażam sobie niedzieli bez Mszy Świętej, dzięki której zdobywam siły i wiarę w to, że mogę zmieniać świat na lepsze. Wracając do zagadnienia „syna/córki marnotrawnego/ej” chciałbym postawić również tezę, że to właśnie ludzie, którzy są/byli/będą przykładem tychże marnotrawnych, po powrocie na odpowiednie tory, będą mieć największą świadomość tego jakim darem, cudem jest łaska wiary w Boga.
Często w życiu bywa tak, że docenia się utratę czegoś rzeczywiście ważnego (o czym wcześniej się tak nie myślało) już po fakcie i często nie ma powrotu i możliwości naprawienia błędów. Na szczęście miłosierny Bóg zawsze daje nam możliwość powrotu w swoje ramiona, zawsze możemy przez akt pokuty i pojednania wpaść w jego ramiona i wypłakać się jak dobremu i kochającemu Ojcu, zawsze…. !
Trzeba jednak spotkać na swojej drodze człowieka, który pomoże nam zobaczyć to co straciliśmy i da nam przysłowiowego „pozytywnego kopa”. Pamiętajmy, że poprzez takiego człowieka działa często sam Bóg!
Poprzez powyższe przemyślenia chciałbym podziękować z całego serca mojej Żonie, a także Księdzu Michałowi z parafii MBR w Piasecznie. To dzięki Wam „syn marnotrawny” powrócił do Ojca cały i zdrowy. Bóg zapłać!
Patryk Mazurkiewicz