Krakowski sąd wykonał natychmiastową amputację na żywym organizmie rodziny. I to bez znieczulenia. Na pewno nie dla dobra dzieci.
06.03.2013 13:17 GOSC.PL
Wiem, że wydawanie wyroków w sprawach rodzinnych nie należy do łatwych, zwłaszcza gdy od decyzji sądu zależy w ogromnym stopniu przyszłość dziecka. I nie ulega wątpliwości, że naczelną zasadą jest jego dobro. Dlatego ustawodawca, przewidując sytuacje, gdy jest ono zagrożone, zobowiązuje sąd opiekuńczy do podjęcia stosownych działań. Są one szczegółowo określone w art. 109 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego.
W całym arsenale środków, jakimi dysponuje sąd, umieszczenie małoletniego w „rodzinie zastępczej, rodzinnym domu dziecka albo instytucjonalnej pieczy zastępczej” jest najdotkliwsze i ostateczne. Ustawodawca przewiduje więc, że dobro dziecka można osiągnąć bez oddzielenia małoletniego od rodziców (!). Do tego potrzeba jednak dobrej woli.
Sąd może bowiem zobowiązać do terapii rodzinnej i podać sposoby jej kontroli. Tyle tylko, że owo „dobro” można rozumieć dość szeroko. To, co dla jednych jest dobrem, dla innych nim nie jest. Czy odebranie rodzicom dzieci (i to siłą, poprzez zabranie ich wbrew ich woli ze szkoły) i umieszczenie ich w domu dziecka przyniesie oczekiwane rezultaty? Na pewno nie. Oczywiście, nie miałbym wątpliwości, gdyby było zagrożone zdrowie i życie dziecka, ale „brak prawidłowych więzi emocjonalnych” (bo to mocno akcentuje sąd, a nie stosowanie przez rodziców tzw. klapsów) to nie jest powód do przeprowadzenia natychmiastowej „operacji chirurgicznej” na żywym organizmie rodziny.
Oddzielenie dzieci od rodziców jest wtedy jak odcięcie chorej nogi lub ręki. To może być niekiedy konieczne. Jednak lepiej ratować kończynę niż od razu ją ucinać. Wie o tym narciarz Hermann Maier, któremu po wypadku motocyklowym groziła amputacja nogi. Trafił na dobrych chirurgów. Nogę mu uratowali. Rok później znów wygrywał konkurencje zjazdowe.
O sprawie szerzej piszemy na stronie internetowej krakowskiego "Gościa Niedzielnego" oraz w wydaniu papierowym, które w czwartek trafiło do rąk Czytelników.
Ks. Ireneusz Okarmus