– Miał piękne i dobre, choć niełatwe życie – tak wspomina zmarłego ks. prałata Edwarda Masewicza jego siostrzenica Lidia Sarnowska.
Ksiądz prałat Edward Masewicz zmarł 30 stycznia. W uroczystościach pogrzebowych w kościele pw. św. Franciszka z Asyżu na gdańskich Siedlcach uczestniczyło wielu tych, którzy spotkali na swojej drodze sędziwego kapłana. Później tłumnie odprowadzili go w ostatniej drodze na cmentarz Łostowicki. Bo ksiądz Masewicz miał łatwość nawiązywania kontaktów i szybko zjednywał sobie ludzi. – Moje kontakty z wujem były inne niż zwyczajowe relacje między księdzem a wiernymi – opowiada mieszkająca na stałe w Szwecji Lidia Sarnowska. – Wspominam go jako człowieka miłego, przyjaznego, z którym można było porozmawiać na dowolny temat. Ale on był równie przyjaźnie nastawiony do wszystkich. Umiał przystanąć i zamienić słowo z napotkanymi ludźmi. Pocieszał, doradzał. Kiedy odwiedzał nas, nie przyjeżdżał tylko do rodziny. On tam także pracował. W naszym kościele koncelebrował Msze święte, a parafianie go uwielbiali. Co wieczór po Mszy spotykał się z Polonusami. Znał tylu ludzi w tak wielu miejscach świata, że moja mama – a jego siostra – nawet nie zdążyła wszystkich poznać. Wielu z nich spotkała dopiero teraz tutaj, po jego śmierci.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Dariusz Olejniczak