W którym kierunku pożegluje Kuba po śmierci braci Castro? Wygląda na to, że znów stanie się okrętem flagowym „postępowej lewicy”.
07.02.2013 16:13 GOSC.PL
Spekulacje o tym co stanie się na Kubie po upadku komunistycznego reżimu zaczęły się pięć lat temu, wraz z pogorszeniem stanu zdrowia Fidela Castro. 86-letni dyktator wciąż jednak żyje, a w bieżących obowiązkach zastępuje go jego 81-letni brat Raúl. Na Kubie więc na razie nic się nie zmienia i pozostaje ona wciąż jednym z nielicznych na świecie skansenów realnego socjalizmu. Biorąc pod uwagę podeszły wiek liderów, warto jednak zastanowić się co po ich śmierci czeka tę największą wyspę Karaibów.
Rozważane są właściwie dwa scenariusze rozwoju sytuacji. Zarówno optymiści jak i pesymiści zakładają bowiem, że zmurszały reżim trzyma się tylko dzięki osobom przywódców i padnie wraz z nimi. Optymiści wierzą w wariant środkowoeuropejski, czyli bezkrwawe przejście do demokracji i gospodarki wolnorynkowej. Pesymiści straszą natomiast wariantem haitańskim. Na Haiti po upadku dyktatury dynastii Duvalierów w latach 80. kraj pogrążył się na długie lata w anarchii i obecnie jest jeszcze biedniejszy niż Kuba.
Dziwię się, że nie jest w zasadzie brany pod uwagę trzeci scenariusz, według mnie najbardziej prawdopodobny, to znaczy kontynuacja. Słabością optymistycznego scenariusza środkowoeuropejskiego jest to, że prawie cała opozycja kubańska mieszka zagranicą, nie ma więc w kraju kadr przygotowanych do budowy normalnego życia politycznego. Z kolei pesymistyczny scenariusz haitański nie bierze pod uwagę, że na Haiti reżim ostatniego Duvaliera wraz z jego aparatem bezpieczeństwa zmiotła rewolucja. A tymczasem na Kubie bracia Castro spokojnie mogą przygotowywać następców. Nie sądzę jednak, że Kubie grozi wariant północnokoreański, gdzie kolejnego „Wielkiego Wodza” zastępuje kolejny „Umiłowany Przywódca” i nie zmienia się kompletnie nic. Obserwacja tego, co się dzieje na Kubie, skłania do innych wniosków.
Kto zatem jest przymierzany do rządzenia Kubą? O dziwo nikt z dziewięciorga dzieci Fidela Castro. Na czoło wybija się wyraźnie dwójka spośród czwórki potomków jego młodszego brata. 46-letni Alejandro Castro to postać tajemnicza i bezbarwna, bardzo przypominająca swojego ojca. Dla odmiany niezwykle barwną osobą jest jego charyzmatyczna i brylująca na światowych salonach starsza siostra, 50-letnia Mariela. Nie zajmuje się ona bezpośrednio polityką, chociaż w wywiadach, których udziela największym światowym mediom nigdy nie omieszka przekonywać, że Kubańczykom tak naprawdę wystarczy tylko jedna partia. Mariela jest dyrektorem kubańskiego Centrum Edukacji Seksualnej i naczelnym redaktorem pisma „Seksologia i Społeczeństwo”. Dała się już poznać jako niestrudzona bojowniczka o prawa homoseksualistów i transseksualistów.
Pół wieku temu Kuba była postrzegana przez zachodnich intelektualistów jako kraj dość sympatyczny. Fidela i Raúla uważano za – może trochę grubo ciosanych – ale jednak dzielnych, ideowych rewolucjonistów, którzy mają odwagę grać na nosie pyszałkowatym Jankesom. Nawet ci intelektualiści, którzy krytykowali Związek Sowiecki, dla Kuby zwykle mieli jakieś ciepłe słowo. Potem, kiedy nawet do lewicowych intelektualistów dotarło, że reżim Fidela nie jest tak sympatyczny jak im się zdawało, czar prysł. Kuba stała się symbolem skostnienia i straciła całe poparcie lewicy. Bracia Castro wciąż jednak mają politycznego „nosa”. Jeśli władzę po nich na drodze „pokojowego przekształcenia” przejmie duet: Alejandro – Mariela, historia może się powtórzyć i Kuba znowu stanie się krajem „sympatycznym” dla lewicy.
Alejandro będzie po cichu trzymać opozycję „za twarz”, a Mariela głośno i bohatersko zawalczy o prawa mniejszości na całym świecie. Zachodnia lewica pewnie szybko wybaczy im „pewne niedostatki demokracji” i znowu doczekamy czasów, w których „wyspa jak wulkan gorąca” pójdzie na czele światowego marszu w kierunku postępu
Leszek Śliwa