Żal młodych ludzi, którzy nie są w stanie uwierzyć w siłę miłości męża i żony.
Dziś znowu kolędowe refleksje. Raczej niepokojące. Nanoszę do spisu parafian zmiany – ktoś się wyprowadził, ktoś kupił mieszkanie. Kolejny młody człowiek w Holandii. Tu mi ktoś zniknął. Gdzie zniknął? No, w pobliskim większym mieście. Że też mu się tak chce samemu... Młodsza siostra weszła w słowo: „A gdzie tam samemu. Z dziewczyną. Ksiądz wie – we dwoje łatwiej”. Poczułem chęć przyłożyć smarkuli klapsa, ale nie licowałoby to z posługą głosiciela Ewangelii. Mruknąłem tylko: jasne, łatwiej... Podobnych sytuacji było kilka. O niejednej pewnie się nie dowiedziałem, bo nie mam duszy inkwizytora, nie wypytuję więc niepotrzebnie. Dopiero w kancelarii, przy wpisywaniu odręcznych poprawek do listy zwanej „status animarum” (czyli spis wiernych) zorientowałem się, że od zeszłego roku problem stał się dużym problemem. Jak reagowałem? Usiłowałem przekonywać zarówno rodzinę, jak i młodych (gdy byli) do zawarcia ślubu cywilnego. Cywilnego? Powoli, już tłumaczę. Otóż za każdym razem widziałem paniczny lęk przed podejmowaniem jakichkolwiek wzajemnych zobowiązań. Ślub kościelny – to zobowiązania nieodwołalne. Dla wielu młodych ludzi zgoła bezsensowne (zauważ, Czytelniku, jak często i w jak dziwnych kontekstach młodzi mówią „bez sensu”). W szeregu: rodzina naturalna – małżeństwo prawne – sakrament, ślub cywilny stoi wyżej od nieformalnego statusu partnerskiego. Zatem namawiając do ślubu cywilnego, podnosiłem poprzeczkę o jeden stopień. Bo dwóch nie przeskoczą. Innymi słowy, podpowiadałem mniejsze zło, by był choć jakiś stopień stabilizacji i trwałości. Dla nich obojga, a dla dziecka przede wszystkim. I w ogóle nadzieja, że dziecko przyjdzie na świat. A jeśli przełamią lęk i zdecydują się na cywilny, jest jakaś szansa, że o sakramentalny też poproszą. Czyli małymi krokami do przodu. Ktoś powie, że są przecież pary wspólnie przygotowujące swoją przyszłość – czasem studiami, czasem emigracyjną pracą we dwoje. Jedni zaręczeni, inni jeszcze nie teraz. Wiem. Są takie pary i na niektóre z nich – mimo niepokoju – patrzę z sympatią. Zresztą, gdy o tym piszę, nie mam na celu osądzania nikogo. Tym mniej potępiania. Całkiem po prostu jest mi żal młodych ludzi, którzy nie są w stanie uwierzyć w siłę miłości męża i żony. Bo to nie jest tak, że młodzi szukają tylko seksu. Nauczeni życiem, telewizyjnymi serialami, sądowymi farsami rozwodowymi, antyspołecznym prawem przestali wierzyć w rodzinę. Co im zostało? Tanie namiastki, których ofiarą padną prędzej czy później. I to jest bez sensu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ks. Tomasz Horak