Panda zwycięża, gdy przestaje być swoim osobistym agresorem, a odnajduje „metodę dla siebie” – jest pandą!
23.01.2013 08:15 GOSC.PL
W sąsiadujących ze sobą parafiach proboszczowie zbierali kolektę. Pierwszy z nich wyszedł na ambonę i rozpoczął lament: „Nasza parafia tak słabo stoi – jęczał. – Mamy same długi, a wy wrzucacie zazwyczaj jakieś drobne!”.
W leżącej nieopodal parafii proboszcz rozpoczął swój speech od słów: „Kochani, jestem wam bardzo wdzięczny! Jesteście naprawdę hojni, słyszałem, że w innych parafiach w koszyku ląduje sam bilon, a u nas? Tylko banknoty. Dziękuję!”
Jak sądzicie, w której parafii zebrano więcej pieniędzy?
Pamiętam dwa zdarzenia związane z pływającą kliniką aborcyjną Langenort. Scena pierwsza. Holenderski statek przybija do portu we Władysławowie. Podobno całkowicie przypadkowo (?!) trafia na chwilę, gdy zebrany na Dniach Morza tłum rybaków modli się na Mszy. Polskie media przez cały dzień pokazują migawki: zaciśnięte pięści, agresywne hasła, przepychanki.
Drugi obrazek. Ten sam statek wpływa do jednego z irlandzkich portów. Na brzegu czeka na niego… tłum matek z małymi dziećmi na rękach. Medialne zderzenie pływającej kliniki aborcyjnej z bawiącymi się na wybrzeżu maluchami działało jak trzęsienie ziemi. Dlaczego? Bo pokazywało kontrast: życie – śmierć. Dobrem odpowiadało za zło.
Po projekcji „Ludzi Boga” w Krakowie ludzie pytali ojca Michała Zioło, jak uniknąć zaciskania pięści i chęci odwetu. A on zaczął im opowiadać o metodzie Kung Fu Pandy. O co chodzi? – Zacząłem o pandzie, bo się zrobiło podniośle jakoś, wysoka mowa, wysokie słowa, marmur z Carrary na kolacje zamiast bułek, jeszcze chwila i wszyscy stracilibyśmy odwagę bycia chrześcijańską ludzkością codzienną – odpowiada trapista. – Panda to taki antybohater, trochę się fizycznie zapuścił, tyra w restauracji swojego ojca, który jest gęsią, więc podejrzewa, że nie jest jego synem, ma swoje marzenia, pasjonuje się Kung Fu, tak teoretycznie, oczywiście. Ma dobre serce, ale jest takim pospolitym nieszczęściem, wielkie wezwania nie dla niego. W końcu okazuje się, że to on ma walczyć z potężnym nieprzyjacielem. Panda to my. Doradcy mówią nam jak żyć, jak uderzać, dusić, trzymać na dystans, jak ważna jest praca nóg, zrób to, zrób tamto, przecież to łatwe, a my nie dajemy rady, bo to nie nasze, weszliśmy po uszy w cudzy system i doświadczamy wyłącznie klęsk.
Ojcowie pustyni mówili nowicjuszom – popadacie w zniechęcenie, bo próbujecie dorównać doświadczonym ojcom, oni są bardzo silni, wy słabi, musicie żyć bardziej łagodnie, swoim życiem. Panda zwycięża, gdy przestaje być swoim osobistym agresorem, a odnajduje „metodę dla siebie” – jest pandą! Jest tłusta i ma wielki brzuch, przyjmuje więc ciosy na „pierzynę”, jest pogodna, nie spala jej ambicja, nie widać u niej nienawiści do przeciwnika, zaciętości, zemsty, potrzeby dręczenia, zło zwycięża dobrem, dobrem, które pozostaje w jej zasięgu, nie jest dobrze wyekwipowana do walki, ale zwycięża, również dlatego, że walki nie uważa za cel swojego życia, ona lubi ciasteczka, poleżeć, pogadać, ma swój system wartości, w którym na samej górze znajdują się rzeczy związane z bezinteresownością. Pamięta Pan „Listy starego diabla do młodego” Lewisa? Diabeł nienawidzi bezinteresownego robienia rzeczy. Robi wszystko „przeciwko” i żeby się „pokazać”.
Podpowiedź? Wykorzystaj to, co masz. Wystarczy Ci światła, wystarczy Jego łaski. Co z tego, że pozornie wygląda to kiepsko: dwie rybki i pięć mizernych chlebków. Nakarmisz tłumy.
Marcin Jakimowicz