Prezydent Bronisław Komorowski oświadczył w poniedziałek, że nie ma sygnałów świadczących o "celowym działaniu czynnika zewnętrznego" w kontekście katastrofy smoleńskiej. Jak tłumaczył, jego ubiegłotygodniowe słowa na ten temat to efekt wniosku lidera SP Zbigniewa Ziobry.
W zeszłym tygodniu Komorowski na konferencji prasowej po posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, relacjonując przebieg spotkania, mówił, że dyskusja dotyczyła m.in. zagrożeń płynących "z tytułu zewnętrznej, źle motywowanej wobec Polski inspiracji".
Ten aspekt, jak mówił Komorowski, podnosił lider Solidarnej Polski i członek RBN Zbigniew Ziobro. "Chcę państwu powiedzieć, że podzielam pogląd pana przewodniczącego Ziobry, że warto zbadać aspekt ewentualnego zewnętrznego czynnika działającego destrukcyjnie na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej. Absolutnie warto" - powiedział prezydent.
Komorowski dopytywany w poniedziałek w TVN24 o jakim "zewnętrznym czynniku" mówił, odparł, że o tę kwestię należałoby zapytać Ziobrę. "Nie mam żadnych sygnałów świadczących o tym, że mamy do czynienia z jakimiś poważnymi zarzutami o celowym działaniu czynnika zewnętrznego w sprawach katastrofy smoleńskiej" - oświadczył.
Jednocześnie dodał, że wie również, iż "na całym świecie są stosowane techniki, które mają na celu czasami pogłębienie chaosu w jakimś kraju przez działanie typu dywersji politycznej".
Jak tłumaczył, jego słowa to "efekt wniosku przedstawiciela opozycji prawicowej, człowieka bardzo zaangażowanego w polemikę wokół kwestii katastrofy smoleńskiej, pana przewodniczącego Ziobry".
"Staram się traktować serio prośby, sugestie i oczekiwania przedstawicieli sił politycznych wchodzących w skład RBN, bo na serio ich zaprosiłem do tego, jedynego de facto w Polsce, miejsca, gdzie może się spotkać koalicja i opozycja razem" - podkreślił prezydent.
"Warto zapytać, czy są choć jakiekolwiek ślady potwierdzające ten sposób myślenia. Jeżeli taki projekt zgłasza przedstawiciel opozycji tak zaangażowanej w sprawę, to ja muszę to potraktować jako sygnał przynajmniej skłaniający mnie do tego, żeby się zastanowić, czy jest coś na rzeczy czy też kompletnie nic" - wyjaśnił.
Poinformował, że w przyszłym tygodniu ma się spotkać z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem. Prezydent chce zapytać Seremeta, czy ten dysponuje wiedzą, którą - zgodnie z prawem - mógłby przekazać Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.
W piątek Komorowski mówił, że chce się dowiedzieć, czy Seremet mógłby powiedzieć na posiedzeniu RBN coś na temat ewentualnego "czynnika zewnętrznego" działającego na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej. Dodał, że nie jest jeszcze przesądzone, czy RBN będzie w ogóle miała nad czym w tej kwestii debatować.
W poniedziałek w TVN24 dopytywany, czy nadal wierzy w konkluzje zawarte w ustaleniach komisji Jerzego Millera, prezydent odpowiedział, że jeśli chodzi o ocenę przyczyn katastrofy smoleńskiej, nie sądzi, aby raport Millera kiedykolwiek został zachwiany.
"Jeśli chodzi o przebieg, o jakieś niuanse, może się zmienić, bo wiedza się zmienia w tym zakresie. Ale jeśli chodzi o ocenę przyczyn katastrofy, nie sądzę, aby jakiekolwiek sensacje zachwiały tym raportem" - powiedział.
Prezydent zgodził się z sugestią dziennikarki, że częstsze zabieranie głosu przez ekspertów z komisji Millera byłoby sposobem na przedwczesne i nieoparte o wiedzę ferowanie wyroków nt. przyczyn katastrofy. "Uważam, że rzeczywiście zabrakło takiej obrony werdyktu, który wydała ta komisja, przez członków komisji" - powiedział. Jak dodał, oczekiwałby, że osoby, które wydały taki werdykt, taką opinię, będą aktywniej jej broniły w oczach opinii publicznej, "dając odpór różnego rodzaju szaleńczym pomysłom".
Według Komorowskiego "jak nie ma wiedzy, nie ma fachowców, to szarlatani są skłonni skutecznie uwodzić opinię publiczną".
Prezydent pytany o to, co odpowiedziałby tym, który twierdzą, że na 99 proc. w Smoleńsku miał miejsce zamach, powiedział: "Proszę o dowody na stół. Nie wolno takich oskarżeń wysuwać, nie dysponując dowodami. Jeżeli się je ma, to trzeba iść do prokuratora natychmiast". Zdaniem prezydenta jeżeli, mimo rzucania tego typu oskarżeń, "nikt nie idzie do prokuratora z donosem, to oznacza, że prawdopodobnie to jest sprawa dęta politycznie, a nie oparta o żadne rzeczywiste, liczące się przesłanki".