Doświadczenie w zarządzaniu plantacją kokosów nie zawsze przekłada się na umiejętność zarządzania poważnymi tytułami prasowymi.
10.11.2012 09:14 GOSC.PL
Postulat tworzenia mediów niezależnych od władzy wydaje się powszechnie (poza samą władzą) akceptowalny. A co z niezależnością od wielkiego biznesu i zmieniających się właścicieli?
Zwolnienie doświadczonych dziennikarzy przez doświadczonego biznesmana, któremu po plantacjach kokosowych w Brazylii zamarzyło się władanie największymi tytułami prasowymi w Polsce, każe zastanowić się nad tym, czy nabywanie na własność gazet przez przypadkowych przedsiębiorców nie jest równie groźne dla niezależności mediów, jak podporządkowanie ich ośrodkom władzy.
Oczywiście nie ma jednej dobrej odpowiedzi, bo też sytuacja rynkowa i prawna każdego medium jest inna. W przypadku „Presspubliki”, która wydaje m.in. „Rzeczpospolitą”, przez dłuższy czas współwłaścicielem był Skarb Państwa. I to też stwarzało, przynajmniej potencjalnie, konflikt interesów. Bo niby jak bez krępacji patrzeć na ręce władzy, która akurat sprawuje nad Skarbem Państwa pieczę? Czy jednak wykupienie wszystkich udziałów w firmie, wydającej poważne tytuły prasowe, przez kogoś z zewnątrz, tylko dlatego, że ma na to pieniądze, a zero orientacji w „tym” biznesie – nie jest równie ryzykowne dla niezależności „kupionych” dziennikarzy?
W przypadku Grzegorza Hajdarowicza widać wyraźnie, że biznesmenowi brakuje medialnego wyczucia i świadomości, że w prasie nie zawsze działają reguły zaczerpnięte z biznesu. Można odnieść wrażenie, że dla niego „Presspublika” to firma jak każda inna. Tylko tak można tłumaczyć zwolnienie lekką ręką naprawdę doświadczonych dziennikarzy. Zwolnieni mieli na koncie znakomite osiągnięcia i znajomość kuchni pracy w mediach – zwalniający ma na koncie wystarczającą sumę pieniędzy, by o zwolnieniu zadecydować.
Nie zadowala mnie prosta odpowiedź, że przecież pan Hajdarowicz kupił legalnie, „na rynku”, firmę i jako właściciel może ją nawet zamknąć. Bo po pierwsze gazeta to nie plantacja kokosów, ani supermarket, zakład szewski czy fabryka samochodów, a po drugie – to nie Hajdarowicz tworzył tę gazetę, nie on wypracowywał jej markę itd. I nie przekonuje mnie odpowiedź, że takie są „realia rynkowe” – ktoś ma pieniądze, to kupuje i kupioną zabawką rządzi. Bo są pewne sfery działalności społecznej i publicznej, które mają swoją – nie bójmy się tego słowa – misję, za którą pełną odpowiedzialność powinni brać sami zainteresowani, w tym wypadku dziennikarze i władze redakcji. Nie jest to pomysł oderwany od rzeczywistości – przecież w Polsce obecnie na zasadzie spółdzielni działa m.in. tygodnik „Polityka”, którego właścicielami są właśnie jego pracownicy.
Oczywiście, spółdzielnia to nie rozwiązanie dla każdej firmy medialnej. Twórca i właściciel każdego prywatnego tytułu prasowego czy stacji radiowej i telewizyjnej, ma prawo właścicielem pozostać. Tyle że akurat pan Hajdarowicz w powstaniu i rozwoju podległych mu teraz tytułów nie miał żadnego udziału. I mam poważną wątpliwość, czy takie „zabawki” jak „Presspublika” powinny być dostępne na rynku tak samo, jak plantacje kokosów. Biorąc pod uwagę zadania, jakich podejmują się dziennikarze, w tym drążenie trudnych i niewygodnych dla władzy tematów, nadzór nad nimi powinien sprawować ktoś, kto może pochwalić się czymś więcej niż odpowiednią liczbą zer na koncie.
Jacek Dziedzina