Słów kilka o Andrzeju Zawadzie, czyli patriotycznie i niepolitycznie. Bo Polska to znacznie więcej niż sejmowe przepychanki
09.11.2012 18:39 GOSC.PL
"Zawiadamiam, że biało-czerwona znalazła się dzisiaj, 17 lutego, o godzinie 14:30 na najwyższym szczycie świata." - te słowa Zawady przeszły do historii. Wypowiedział je chwilę po tym, jak Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy, młodzi alpiniści i uczestnicy narodowej wyprawy pod jego kierownictwem , stanęli jako pierwsi ludzie w historii zimą na Evereście.
Andrzej Zawada to postać legenda, nie tylko polskiego, ale i światowego himalaizmu. Osobiście nie zdobył żadnego ośmiotysięcznika, ale to on jest ojcem polskich sukcesów w najwyższych górach świata. To on jako pierwszy odważył się zaatakować zimą najwyższe góry świata. To jego marzeniom i determinacji swoje sukcesy zawdzięczają takie sławy jak Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, Leszek Cichy, Wojciech Kurtyka, Eugeniusz Chrobak, Andrzej Czok, Ryszard Pawłowski i wielu, wielu innych. To dzięki Zawadzie Polacy są autorami pierwszych w historii wejść zimowych na 9 ośmiotysięczników (choć dwa z nich zrealizowano już po jego śmierci).
Andrzej Zawada, choć większość jego życia przypadła na szare lata PRL, miał pasję i marzenia. I konsekwentnie je realizował. W 1959 r. kierował pierwszym, zimowym przejściem całej głównej grani Tatr. To dokonanie zajęło sześcioosobowej ekipie 19 dni. A kierownika wyprawy kosztowało utratę paszportu na rok. Bo droga ta, ze względu na panujące tam zimą niebezpieczeństwa była zakazana.
Gdy zapragnął wspinaczki, udał się na teren warszawskiego aeroklubu, na wycieczkę samolotem po to, aby sprawdzić, czy nie ma przypadkiem lęku wysokości.
Kierowane przez niego ekspedycje nie były jedynie szkołą himalaizmu, ale także kultury i człowieczeństwa. Jak wspomina kierowca jednej z wypraw, Mirosław Wiśniewski, każdy uczestnik wyprawy miał ze sobą dwa garnitury. Kiedy ktoś chciał założyć dżinsy, mógł usłyszeć z ust kierownika pełną ekspresji uwagę: "Ubierz się jak człowiek! Nie jesteś hipisem! Ty jesteś Polakiem, Europejczykiem!". Świetnie potrafił mobilizować swoich wspinaczy. Kiedy ci nie potrafili przejść jakiegoś odcinka, wtedy Andrzej pokazywał, że się da.
Miał też marzenia, których nie udało mu się zrealizować. Jednym z nich było zimowe wejście na K2. Pozwolenie na działalność górską w tym rejonie uzyskał po siedmiu latach starań, na przełomie sezonu 1987/88. Pod drugą górę świata przyjechała niezwykle mocna ekipa. Ścisła czołówka światowego himalaizmu. Najlepsi z najlepszych. Niestety, pogoda okazała się nieprzewidywalna. Huraganowe wiatry niszczyły namioty i porywały butle z tlenem. Wyprawa wróciła na tarczy.
Zawada jednak nie odpuścił. W 2000 roku przygotowywał się na rekonesans pod K2. Miał już wykupiony bilet lotniczy. I wtedy lekarze wykryli u niego raka trzustki. Walczył do końca. Tę walkę niestety przegrał. Zmarł 21 sierpnia 2000 r. w Warszawie. Żegnały go tłumy. Znajomych i nieznajomych.
Dlaczego właśnie teraz o Zawadzie? Bo przed nami święto niepodległości. W kraju wrze od kłótni i dyskusji nad wizją patriotyzmu. Różne opcje polityczne próbują pokazać, że to one mają rację. Są i takie, które chciałyby w ogóle to słowo wyrzucić ze słownika. A historia Zawady jest tak bardzo niepolityczna. I tak ważna dla Polski. Bo dla niego nie liczył się osobisty sukces. Nie dbał o to czy sam wejdzie na górę. Najważniejsza była biało-czerwona flaga na szczycie.
Wojciech Teister