Przyszłość „Rzeczpospolitej” zależy od odpowiedzi na pytanie, wobec kogo chce być wiarygodny Grzegorz Hajdarowicz?
06.11.2012 19:27 GOSC.PL
Pod winietą najpoważniejszego dziennika w Polsce wciąż wisi oświadczenie jego właściciela zatytułowane „Wiarygodność, to rzecz najważniejsza”. Czytamy w nim: „Za błędne decyzje trzeba ponosić konsekwencje, stąd dymisje i zwolnienia dyscyplinarne w redakcji. Od dzisiaj tak będzie zawsze.”
Zwolnienia dyscyplinarne na takich stanowiskach i na taką skalę to w mediach rzecz niezwykle rzadka. Szczerze mówiąc nie przypominam sobie podobnej sytuacji od czasu gdy w Polsce nastała wolność słowa. Czy rzeczywiście mieliśmy w „Rzeczpospolitej” do czynienia z ciężkim naruszeniem dyscypliny pracy? Nic na ten temat nie wiadomo i nic na to nie wskazuje. Mimo to właściciel zadziałał błyskawicznie, a odpowiedzialność zastosował zbiorową. Zwolnił nie tylko naczelnego i autora, ale także dwie osoby funkcyjne, z których jedna była w krytycznych dniach na urlopie. Jeśli „tak teraz będzie zawsze”… to mamy do czynienia z oryginalnym pomysłem na odzyskanie wiarygodności.
„Nie wiedziałem jak wyglądają kulisy powstawania tekstu” – przyznaje Hajdarowicz. I zdaje się w tej niewiedzy trwać, także co do specyfiki pracy dziennikarza śledczego, skoro domagał się od Cezarego Gmyza ujawnienia źródeł informacji, dokumentów i nagrań, jakie zbierał przy pracy nad swoim tekstem. Czy tak teraz będzie zawsze w redakcji „Rzeczpospolitej” ? Jak w świetle takich praktyk czytelnicy mają wierzyć, że gazeta wciąż pełni funkcje kontrolne wobec polityków, prokuratorów i wszelkich służb?
Dziennikarstwo śledcze to specjalność zanikająca, z różnych zresztą powodów. „Rzeczpospolita” była jednym z ostatnich tytułów w Polsce, który porywał się na poważne, ryzykowne śledztwa, którego dziennikarze wsadzali nos w nieswoje sprawy, ujawniali to, czego ujawniać nie było im wolno: pro publico bono. Warto w archiwach sprawdzić, ile poważnych afer na styku biznesu, polityki i służb specjalnych ujrzało światło dzienne dzięki reporterom tam zatrudnionym. Zapewne znajdzie się też kilka wpadek, które są niejako wpisane w ten zawód; publicznego zaufania, ale i wysokiego ryzyka.
Nie do końca jest jasne, czy sposób, w jaki Grzegorz Hajdarowicz „zrobił porządek” w swojej gazecie oznacza zmianę jej linii politycznej (nad czym wszyscy się teraz zastanawiają), łatwiej postawić tezę, że zabraknie teraz w „Rzeczpospolitej” kozaków, którzy zechcieliby się dobrać władzy do skóry.
Wygląda bowiem na to, że wydawca faktycznie chce odzyskać wiarygodność, ale nie tyle wobec czytelników czy dziennikarzy, co wśród rządzących oraz płacących za reklamy. A oba środowiska stanowią w Polsce system naczyń połączonych. Jeśli tak rzeczywiście jest, straciliśmy „Rzeczpospolitą” taką, jaką była przez ostatnie dwie dekady, bez względu na polityczne zawirowania w jej kierownictwie.
„Dziennikarstwo to dziedzina w dużej mierze oparta na zaufaniu - do informatorów, źródeł, ale również do kierownictwa redakcji, które w sytuacji kryzysowej powinno stać po stronie dziennikarza. Cezary Gmyz takiego wsparcia nie otrzymał” – napisali zaniepokojeni dziennikarze „Rzeczpospolitej” w liście do swojego wydawcy.
Po czyjej stronie stoi dziś Grzegorz Hajdarowicz?
Piotr Legutko