Będziemy płacić nawet nie za to, że nie zabili dziecka, ale że mieli z tym trudności.
31.10.2012 16:12 GOSC.PL
„Ofiara gwałtu dostała odszkodowanie za późną aborcję” – czytam tytuł w „Rzeczpospolitej”. Dziś nawet w „Rzeczpospolitej”. W rzeczywistości dwoje małolatów radośnie „uprawiało seks”, aż w końcu oboje przekonali się, że natura ma swoje prawa i jak się coś uprawia, to z tego bywają plony – taki to gwałt.
Ale co z tego. Sprawa miała utorować drogę do pełnej legalizacji brudnego biznesu w Polsce, określanego jako prawo do aborcji, więc znalazł się hak na maleństwo: czyn zabroniony. Bo oboje rodzice małolaty. I choć „Agata” – bo tak ją nazwała „Wyborcza” – wcale nie rwała się do aborcji, praca nad nią, wsparta medialnym jazgotem abortofilów, przyniosła skutek. Dziecko zostało zamordowane w placówce, którą wskazała ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz. Wszystko odbywało się w pośpiechu, bo dziecko było już duże i wkrótce nie dałoby się go zabić.
Sprawa „Agaty” nie została wykorzystana do większej swobody zabijania dzieci w dużej mierze dzięki stanowczej reakcji środowisk obrońców życia dzieci. Za ich sprawą do większości społeczeństwa dotarło wówczas, że sprawa jest mocno naciągana, a gwałtem nazwać jej w ogóle nie można. Dziś jednak tylko niewielu pamięta, o co chodziło. Po głowach plącze się tylko „jakiś gwałt na dziewczynce”. Więc i tytuły w gazetach już nie oddają prawdy. Słyszę to też z radia i z telewizora: „gwałt”. I koniec. Tak działa kłamstwo założycielskie, które wtedy, w 2008 roku, padło z łamów „Wyborczej”.
Ostrze tego kłamstwa od nowa zaczęło ranić za sprawą Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który przyznał nasze podatnicze pieniądze jako karę za, de facto, opieszałość w likwidowaniu dzieci. Nawet nie za to, że się dziewczynie nie udało dziecka zabić – bo zabili jej to maleństwo – ale w gruncie rzeczy za to, że musiała z mamą jeździć w tym celu całe 500 kilometrów, bo na miejscu nie chcieli.
Rani to kłamstwo, rani. Zwłaszcza „Agatę”, której morderczo „rozwiązano sprawę”, gdy w grę wchodziło jedynie szczęśliwe rozwiązanie.
Dziś Katarzyna Wiśniewska pisze w „Wyborczej”, że „Agatę” próbowano wówczas zmusić, by urodziła. I pyta: „Ciekawe, czy gdyby faktycznie tak się stało, obrońcy życia zatroszczyliby się potem, czy nastolatka radzi sobie z rolą matki? Czy nie potrzebuje pomocy, wsparcia? Czy pomogliby jej skończyć szkołę?”.
Pani redaktor, właśnie to oferował jej ksiądz z Lublina. Tak, ten, z którego zrobiliście oszołoma.
Franciszek Kucharczak