Mucha odlatuje. W końcu dach otwarty, więc nic nie stoi na przeszkodzie.
24.10.2012 11:39 GOSC.PL
Czyżbyśmy doczekali się przełomu w polskim sporcie? Minister, czy - jak woli sama zainteresowana - ministra Joanna Mucha postanowiła oddać się do dyspozycji premiera. A to może oznaczać, że rozwinie skrzydła i… odleci z rządowego stołka.
Czas jej dotychczasowego kierowania narodowym sportem nie był jednak bezowocny. Zyskało bez wątpienia słowotwórstwo, bowiem Joanna Mucha wprowadziła do terminologii politycznej obco brzmiący termin „ministra”, zamiast klasycznie używanego określenia „minister”. Wiele ją to kosztowało, gdyż pionierskie posunięcia na ogół bywają ciężkostrawne i zewsząd poddawane krytyce (nawet ze strony kolegów partyjnych), a żaden - jak wiadomo - prorok nie jest mile widziany w swoim kraju. Zatem i na ministrę Muchę spadła powszechna fala krytyki. Zapewniła jednak pracę przynajmniej kilku pokoleniom filologów, którzy mogą teraz głowić się i debatować nad bezsensownością stosowania nowatorskiej nomenklatury.
Zyskał tez PZPN, który otrzymał niespodziewanie oszałamiający (by nie powiedzieć oszołomski) pomysł DOBIERANIA zespołów do rozgrywek o Superpuchar Polski, pod kątem bezpieczeństwa na stadionach. Zyskali kibice sportów zimowych, którzy dowiedzieli się z ust ministry o istnieniu nieistniejącej trzeciej ligi hokejowej. Zyskali fotoreporterzy, którzy mogą fotografować niezbyt co prawda obeznaną w temacie, ale za to niezwykle piękną panią ministrę.
Najmniej niestety zyskał sport. Bo ani wyników jakoś cudownych na olimpiadzie nie uzyskaliśmy, ani na Euro z grupy nie wyszliśmy, a stadiony, choć zadaszone, to jednak zalane. Deszcze niespokojne, chciałoby się zaśpiewać, zalały nam świat. Przynajmniej ten piłkarski. A skoro już o tym incydencie mowa, to nawet tak bezprecedensowe wydarzenie miało przecież swoje plusy dodatnie. Po pierwsze: obficie nawodniono murawę na najdroższym chyba obiekcie świata, więc nie ma obaw, że trawa się zasuszy. Jeśli już to przegnije.
Po drugie: premier zarządził kontrolę w NCS i Ministerstwie Sportu, której bez Narodowego dachowania by nie było.
Po trzecie i ostatnie: po odwołaniu z powodu deszczu meczu na zadaszonym stadionie o Polsce usłyszeli chyba nawet dzicy mieszkańcy tropikalnych wysepek, gdzieś pomiędzy Nową Gwineą, a Australią. Być może dzięki wspomnianemu wydarzeniu Narodowy stanie się największą atrakcją turystyczną Polski. Gdyby dobrze to rozreklamować, to może nawet stadion utrzyma się ze sprzedaży biletów dla zwiedzających największy basen świata i jednocześnie obiekt największej międzynarodowej kompromitacji organizacyjnej?
A jednak za coś ministrę pochwalić trzeba. Jak sama przyznała - czuje się politycznie odpowiedzialna za aferę z zalanym stadionem i praktycznie składa wniosek o dymisję. I niezależnie od tego, jaka będzie decyzja premiera, to naprawdę przykład politycznej przyzwoitości. Chciałoby się rzec: brawo pani Joanno!
Wojciech Teister